Obudziłem
się jak na mnie wyjątkowo wcześnie, bo prawie że przed szóstą rano. Kiedyś
miałem ambitne plany, żeby biegać sobie z rana, ale poddałem się, nie widząc w
tym później najmniejszego sensu. Może by tak do tego wrócić? No, nie teraz z
nogą w gipsie, ale przydałoby się o siebie wreszcie zadbać. Moje ubrania do
sportu czekają, więc... Tak zrobię. Muszę.
Kiwnąłem
sobie głową na potwierdzenie, po czym wyszedłem powoli z sypialni. Dotarło do
mnie, że przecież śpi tutaj Lee. Podszedłem do śpiącego mężczyzny, uśmiechając
się szeroko pod nosem. Ja wiem, że jesteśmy dorośli, tak? Ale chęć zrobienia
tego, co mi właśnie wpadło do głowy, jest silniejsza niż jakieś zasady... To
będzie piękne! Poniekąd mała zemsta i trochę złośliwości, ale to tak dla
zdrowia, okej? Sam się o to prosi, śpiąc sobie bez pytania w moim domu, więc
no. To nie moja wina!
Podreptałem
więc do kranu w łazience, nalewając wody do mniejszej miseczki, którą uprzednio
zgarnąłem z szafki w kuchni. Ciecz była oczywiście lodowata, jeszcze
sprawdziłem to palcem, który nieźle mi w niej wymarzł przez chwilę. To nic, że
prawie wylałem wodę, kiedy stawiałem nierówne kroki, dałem radę! Stanąłem przy
Taeminie, lekko zsuwając z niego koc, by go przypadkiem nie zamoczyć. Moje usta
znowu się rozszerzyły, a oczy rozbłysły radośnie. Czułem się jak małe dziecko,
które zaraz zrobi psikusa i dostanie za to niezły ochrzan, ale ma to gdzieś, bo
ekscytacja jest większa. Wziąłem ogromny wdech, wstrzymując powietrze i na
mentalne ‘1 2 3’ chlusnąłem wodą w twarz blondyna. Zerwał się z piskiem i
przekleństwem na usta, pocierając chwilę oczy. Kiedy nasze spojrzenia się
spotkały, ujrzałem w jego tęczówkach chęć mordu, a jego dłonie zacisnęły się w
pięści.
-
Nienawidzę cię Choi! Do reszty cię jebło?! – warknął, otrzepując się z wody na
kosmykach. – Wszystkiego bym się po tobie spodziewał, naprawdę! Ale takie
dziecinne numery?! – widać było, że naprawdę się na mnie wściekł, bo jego twarz
nie przejawiała żadnej pozytywnej reakcji.
-
Wybacz. – pomimo moich najszczerszych starań, parsknąłem śmiechem, co tylko
rozjuszyło ciemnookiego. Ruszył na mnie, powalając mnie na ziemię. – No sorry!
- Ja ci
dam ‘sorry’, ty świnio! – zaczął mnie okładać poduszkami, po czym chcąc nie
chcąc, zaśmiał się, kiedy jedna z nich przylegała mi ściśle do twarzy. – I co,
fajnie?! Tak się poczułem!
- Ja cię
nie dusiłem. – mruknąłem, zsuwając ją ze swojej twarzy i biorąc wdech, by
schłodzić czerwone policzki.
- Jak to
nie?! Myślałem, że się utopię. Co ci w ogóle odwaliło?! Nie jesteś z tych osób,
które wpadają sobie na pomysły i robią zabawnioszki.
- Skąd
wiesz? – uniosłem brew, zbierając się niespiesznie z podłogi. – Nie masz
pojęcia kim jestem.
- Jeśli
prezentujesz się tak, jak przed chwilą, to wiesz co? Nie chcę wiedzieć.
Dziękuję. Ja ci tutaj gotuję, a ty co?!
- Powiedzmy,
że to była rekompensata jedna z wielu, za wypadek.
- Co?! –
oburzony stanął przede mną. – Oj tak nie będzie Choi, nie-e. – pokiwał mi
palcem przed nosem.
- Tak w
ogóle, mogę wiedzieć dlaczego tutaj spałeś ?
-
Położyłem się na chwilę i puff, zasnąłem. Stało się. Chyba nie miałem wracać w
środku nocy do domu? Ty byś mnie jeszcze z tą nogą nigdzie nie podwiózł, więc
wiesz.
- Nie
wiem właśnie jaki to ma związek. – uśmiechnąłem się pod nosem, kierując się do
kuchni, by zrobić sobie kawy.
- Oooj
cicho bądź już i zrób śniadanie. – widząc moją uniesioną brew, dołączył do niej
swoją. – No co?
- Mogłem
wziąć większe wiadro, żebyś na serio się utopił i zamknął tę jadaczkę raz na
zawsze.
- O
właśnie, co do prysznica, idę się umyć.
Spojrzałem
zaskoczony, kiedy zza kanapy wysunął plecak, z którym pognał pospiesznie do
łazienki. Serio?! Zaplanował to sobie, że tutaj zostanie i nawet wziął rzeczy?
Naprawdę, szlag mnie kiedyś z nim trafi... Co za bezczelny, perfidny...
Zacisnąłem wargi, wsypując za dużo łyżeczek kawy do kubka. Świetnie.
Westchnąłem, wybierając granulki i przesypując je do drugiego naczynia, w
którym chcąc nie chcąc również zrobię Taeminowi kawę. Chyba muszę się
przyzwyczajać, że będzie mnie nękał, póki nie wyzdrowieję, więc równie dobrze
mogę z tego skorzystać. Sam niewiele zdziałam, póki mam ten cholerny gips,
także chyba nie mam co narzekać. Dzisiaj wstałem o dziwo wyluzowany, odrzucając
na bok moją smętną stronę. Jego wina czy nie – dobrze się stało, bo nareszcie
jestem w stanie odetchnąć świeżym powietrzem, bez ciężkości na płucach.
Woda
zdążyła się zagotować, a ja powolutku zalałem nam kubki, dodając mleka. Lee
wyszedł z łazienki, wyraźnie uradowany po takim odświeżeniu. Postawiłem napoje
na blacie, siadając przy jednym na wpół żywy. Co za bóg wymyślił taki napój,
jak kawa? Zaraz przywróci mnie do żywych.
- Oh,
zrobiłeś mi kawy? Nie spodziewałem się tego po tobie.
- I jak
zwykle kochany Lee wkracza do akcji z samego rana. – mruknąłem, nie przejmując
się dogryzaniem.
- Ej!
Powiedziałem tylko prawdę. Co serwujesz na śniadanie?
- No
właśnie, co serwujesz? Nie myśl, że będziesz sobie za darmo tutaj sypiał.
- Oooo
proszę, czyżby wychodził charakterek Choia?
- Czyżby
Lee się tego bał? – uśmiechnąłem się kącikiem ust, trzymając w obu dłoniach
kubek.
- Musiał
byś się o wiele bardziej postarać, żebym chociażby miał pomyśleć, że mógłbym
się bać. – zakołysał paluchem przed moimi oczyma, po chwili słodząc sobie kawę.
Serio? Kawa, mleko i cukier? Uh... – To co dzisiaj mamy w planach?
- My?
- A ty
co się ciągle tak dziwisz?! Tak, my. Halo?!
- Em...
Nie wiem. – wzruszyłem ramionami, nie wyobrażając sobie kolejnego dnia
spędzonego tylko w jego towarzystwie... O nie, nie zniosę tego słowotoku, nie
ma mowy. Zabierzcie go stąd...
Spojrzałem
na blondyna, który już miał na twarzy ten swój parszywy uśmieszek. Wiedziałem,
że ma plan i ja będę w tym głównym zamieszanym...
~ 2 민~
Halo?
Policja? Proszę przyjechać do marketu z artykułami malarskimi, bo zaraz zdarzy
się tutaj wypadek. Czyli lada moment złapię tego padalca i zatopię mu głowę w
farbie, czekając aż się udusi! Jeszcze dopilnuję, żeby nie wychylał z niej łba
po śmierci. Naprawdę! Jak ja z nim wytrzymuję?! Nie mam pojęcia kiedy minął
prawie cały miesiąc, a on trzy czwarte czasu nocował w moim domu jak gdyby
nigdy nic. Panoszył się, zniósł sobie nawet trochę swoich rzeczy, wywalając
mnie z niektórych szafek. Okej, gotował dobrze, pomagał sprzątać, robić zakupy,
wszystko pięknie. Ale ten jego jęzor i nie zamykająca się jadaczka... Oszaleję!
I dlaczego właśnie zaczynam się zastanawiać, czy kolor, który chciałem wziąć na
pewno będzie pasował?! To mój dom i pomaluję go do cholery, jak ja będę chciał!
-
Przecież ci mówię, że biały będzie jak w szpitalu. Wiem, że masz ciągoty z
pracy, ale biel? Halo?! Sam oszalejesz w tym psychiatryku, który sobie zrobisz.
- No to
niby jaki kolor pan mądry proponuje?
- A
więc. – odchrząknął, a ja pożałowałem, że w ogóle zachciało mi się spytać. – Najlepszy
będzie jakiś taki jasny szary, skoro już chcesz się trzymać chłodnego odcienia.
Będziesz miał przestronnie, nowocześnie no i jasno, ale nie jak w psychiatryku.
- Szary?
– wykrzywiłem się, nie wyobrażając sobie tego zbyt wesoło.
- Nie,
różowy. – przewrócił oczami, ładując już pojemniki do koszyka.
- Ej,
nie zgodziłem się jeszcze na nic.
- Ty się
nie znasz, więc przejmuję dowodzenie. Zobaczysz, będzie pięknie!
Nim
zdążyłem się odgryźć, popędził z wózkiem na drugi koniec sklepu. Zabiję go...
Naprawdę jestem wściekły! Nie mam prawa głosu do ścian w swoim własnym domu, to
chore. A co najlepsze, zaczynam się zastanawiać nad tym, co mówił. Że ta biel
faktycznie mogłaby wyglądać źle... Wal się Taemin! Uderzyłem dłonią o półkę, na
której jeszcze przed chwilą stały puszki. Nie rozumiem siebie i tego, że godzę
się na wiele rzeczy, nie chcąc z nim dyskutować. Święty spokój ponad wszystko,
co?
Przyłożyłem
palce do czoła, biorąc kilka głębszych wdechów. Postanowiłem sobie, że naprawdę
nie będę się nim przejmował i denerwował, ale to jest awykonalne. Są momenty, w
których z chęcią ukręciłbym mu łeb. I właśnie teraz miałem taką jakże
nieodpartą chęć. Poprawiłem szalik, który trochę się odwinął i skierowałem się
do mężczyzny. Błagam, nie wyprowadzaj mnie już z równowagi.
Pozostała
część zakupów minęła już w pokojowej atmosferze. Wzięliśmy wszystko, co było
potrzebne, po czym pojechaliśmy do domu. Było mi o niebo lepiej bez tego gówna
na nodze, jednak ona sama była mało rozruszana, więc chodzenie sprawiało ból.
Szczególnie, kiedy po wstaniu cała krew spływała do naczyń. Okropne uczucie,
ale jeszcze trochę i wszystko będzie wporządku. I tak miałem dużo szczęścia.
Mój wypadek mógł się zakończyć dużo gorzej, a ja naprawdę mogłem tego nie
przeżyć... Ostatnio zacząłem nawet bać się tego, że mógłbym tak skończyć.
Powoli wracały do mnie emocje, sam również starałem się je kontrolować i robić
coś ze sobą. Codziennie chodziłem na dłuższe spacery, to nic, że z ględzącym
Taeminem obok, który twierdził, że wziął sobie wolne w pracy. Nie interesowało
mnie to. Doszło nawet do tego, że nabyłem umiejętności udawania, że go słucham,
a w głowie miałem zupełnie co innego. Piękna, przydatna technika. Czasem po
prostu się wyłączałem, słysząc te monologi jak za ścianą. Teraz też nie było
inaczej.
- Ziemia
do Minho, sam nie będę tego nosił. Raz dwa. Rozruszaj tę nogę. – blondyn
bezceremonialnie władował mi w ramiona skrzynkę z narzędziami i farbami, która
no... Ważyła dość sporo. Przez chwilę mi się zrobiło słabo od pasa w dół, ale
dałem radę, kierując się do swojego mieszkania. – Pięknie.
Eh,
ostatnimi czasy czuję się jak jakiś chłopiec na posyłki. Przez to, że staram
się nie wzniecać kłótni, robię za jakiegoś woła albo po prostu służącego? Albo
tylko mi się tak wydaje, bo zawsze żyłem sam i nie musiałem niczego dla nikogo
robić. Jeszcze jakby jakkolwiek mi zależało na Taeminie, to okej. Zamiast tego,
miałem ochotę go często zgnieść jak małego robaczka i słuchać jak piszczy. Ah
Minho, ty sadysto! Ale należy mu się. Nie zawsze, ale bywa i tak. Dobrze
chociaż, że mogę już chodzić sam, naprawdę wspaniałe uczucie. Docenia się je
dopiero po wypadku.
Otworzyłem
butem drzwi, krzywiąc się na ból, ale olałem go. Nie będę się nad sobą już
użalał, koniec z tym. Czuję jakąś przemianę, napływ sił, muszę to wykorzystać.
Pomogłem Lee wnieśc resztę rzeczy do góry, po czym od razu przebrałem się w
jakieś ciuchy, których nie było mi szkoda do malowania. Mężczyzna spojrzał na
mnie zaskoczony, ale bez słowa sam też poszedł się przebrać.
- Nie
czyścimy najpierw ścian?
- Prawie
tutaj niczego nie robiłem, więc nie ma potrzeby. Możemy od razu malować... Co
najwyżej spieprzymy robotę i zaczniemy ją od początku. – wzruszyłem ramionami,
zaczynając przygotowywać farbę.
-
Okej... – Taemin w tym czasie poszedł po pędzle i wałki, rozkładając je obok w
specjalnym, długim plastikowym pojemniku. – To wszystko, nie?
- Tak. –
odparłem, kiedy uważnie zlustrowałem każde z narzędzi. – Możemy zaczynać.
Dzisiejszy
dzień cały był jakiś świeży. Oprócz tego gniewania się na Taemina oczywiście.
Byłem zdumiony, że po prostu dostałem przyjemne samopoczucie w prezencie.
Chociaż ostatnio zdarzało się to naprawdę często. Obecność blondyna chcąc nie
chcąc działała na mnie motywująco, bo nie wyobrażałem sobie siedzieć, nic nie
robić i słuchać jego ględzenia. Nie rozumiałem czemu, ale chciałem się naprawdę
zmienić, jak nigdy wcześniej. Zupełnie, jakby cały wypadek i bycie na skraju
życia i śmierci, odgrodził całe negatywy na drugą stronę, zostawiając tę jasną
i przejrzystą. Odzyskałem trzeźwość myślenia, przynajmniej tymczasowo. Nie
zamierzałem tego zaprzepaścić, więc każdego dnia robiłem coś poza domem, jak i
w nim. Miałem jeszcze miesiąc wolnego, także sporo czasu, by wrócić na
właściwe, nowe tory.
-
Dzięki, że chcesz mi pomóc w remoncie. Może ten szary nie będzie taki zły.
-
Dzięki...? – Lee zamrugał zdumiony moim zachowaniem, po czym odchrząknął i
chwycił wałek w ręce. – Weź rozłóż te drabinę, muszę się nieco wspiąć.
- Już
biorę. – kiwnąłem głową, włączając w tle jakąś muzykę.
Zeszło
nam do wieczora, odczekując po kilka godzin, aż pierwsza warstwa przeschnie.
Druga szła już lepiej, więc koło dwudziestej skończyliśmy wszystko malowac,
zgrzani i zmęczeni. Taemin pierwszy poszedł wziąć prysznic, natomiast ja
postanowiłem przygotować nam kolację. Z własnej woli tu siedzi, znosi moje
humorki, fochy, naprawdę chciałbym, żeby wiedział iż to doceniam. To nie tak,
że jestem gburem, który niczego nie widzi. Mam problem z wyrażaniem
wdzięczności, bo wiecznie czuję się tak, jakby ta druga osoba miała się demonicznie
uśmiechnąc i wykorzystać moją chwilę słabości. Owszem, nie ufam ludziom i stąd
bierze się niska samoocena, a co za tym idzie – nieufność i wieczna
podejrzliwość. Chcę z tym walczyć, więc dlatego robię to jedzenie, chociaż
czuję się jak ostatni, naiwny debil. Starałem się nie zwracać na to uwagi, a
kiedy blondyn wyszedł z pomieszczenia, pospiesznie się do niego udałem, z
ręcznikiem przewieszonym przez ramię. Zamknąłem drzwi, mając zamiar szybko się
umyć, by herbata nie zdążyła przestygnąć.
Z mokrymi
włosami poszedłem do mężczyzny, zasiadając w świeżych ubraniach do stołu w
salonie. Zerknąłem sobie na niego przelotnie, a on zrobił to samo. Odwróciliśmy
wzrok w przeciwne strony, on nie wiem czemu, ale ja poczułem dziwne spięcie.
Nie chciałem prowokować niczego złego. Złapałem za dzbanek, zalewając nam kubki
ciepłą, owocową herbatą.
-
Zaskakujesz mnie coraz bardziej Choi. – Taemin bez pardonu od razu władował
sobie całą kanapkę do buzi, mając wypchane po brzegi policzki.
- Ty
mnie też, swoim niechlujstwem... Rozwalone buty, ciuchy, wpychanie jedzenia
tak, że zaraz wyjdzie ci nosem... – pokręciłem głową, kulturalnie odgryzając
kawałek, który spokojnie zmieścił mi się w buzi.
- Wiem,
że to uwielbiasz. – na jego słowa przewróciłem oczyma.
Czasem
na poważnie nie wiedziałem, czy się nabija, czy do wszystkich ma takie
podejście i teksty. Jakby nie patrzeć, wydaje się typem osoby otwartej, do
której każdy by z chęcią lgnął. Jest sympatyczny, wygadany, większości
społeczeństwu takie cechy zapewne by przypasowały, więc... Co on robi z takim
nudziarzem jak ja? Nigdy tego nie pojmę, ale nie będę narzekał. On ma swoje
życie, ja mam swoje. Na razie jakoś to godzimy. Nim się obejrzałem,
skończyliśmy jeść, a na zegarze wybiła dwudziesta pierwsza. Właśnie
wysłuchiwałem historii Lee, jak to był na jakimś kursie i sam musiał poprawiać
tego, co ich uczył... Nie wiem ile w tym prawdy, ale niech mu będzie.
Podniosłem się, przerywając mu bez krępacji wywód.
- Chcesz
coś do picia? Mam na myśli alkohol.
- Oh,
Choi chce mnie spić? Hmm... – stanął obok mnie, rozglądając się wokół. – Jak mi
pokażesz, gdzie to trzymasz, to ci powiem na co mam ochotę.
- Na
prawo. – wskazałem palcem, jednak sam również podszedłem do szafki, otwierając
ją.
- Ło
panie, ile pyszności... Chcę tequilę.
- Z cytrynką?
– uniosłem brew, nie spodziewając się, że wybierze akurat ten smaczek.
- Tak. Z
cytrynką. – kiwnął głową i złapał mnie za rękę, kiedy wyciągałem wino. – A ty
co, już możesz pić?
- A
czemu nie? Jestem poobijany, a nie na lekach. Wyluzuj.
Poszedłem
po odpowiednie naczynia, rozlewając do nich ładną, nie przesadzoną ilość
trunku. Włączyłem tv, a w nim jakieś koncerty, które lubiłem oglądać zawsze
wieczorami do snu, bądź dla relaksu. Przyniosłem na tacy nasze alkohole, po
czym rozsiadłem się wygodnie na fotelu, czekając aż Taemin pierwszy weźmie do
rąk napój.
- Zawsze
wyobrażałem sobie ciebie z czerwonym, wytrawnym winem.
-
Okropieństwo. – mruknąłem, krzywiąc się i wzdrygając na samą myśl tego
specyficznego smaku. – Tylko półsłodkie białe albo różowe. Żadne inne.
-
Zapamiętam. Kupię cały sklep wytrawnego wina i będę cię nim torturował.
- Eh...
– spojrzałem na ekran, upijając trochę musującego wina. – Mam nadzieję, że nie
odwala ci po alkoholu bardziej, niż na co dzień kiedy jesteś trzeźwy.
- Zak
mówi, że po wypiciu potulnieję jak baranek, także ponoć nie masz się czego bać.
- Zak?
To ten twój... em... No ktoś?
- Tak
Minho, mój przyjaciel, którego miałeś okazję usłyszeć wtedy przez telefon.
Pomieszkuję sobie czasem u niego.
- A to
czemu? Jest masochistą? – uśmiechnąłem się szeroko do blondyna, patrząc jak
posyła mi spojrzenie wypełnione politowaniem.
- Nie.
Otóż Zak uwielbia moje towarzystwo i z chęcią by mi pomagał tak, jak ja pomagam
tobie. A nawet i bardziej! Ale głupio mi było tyle u niego pomieszkiwać. A
musiałem, gdy miałem dużo klientów i nie miałem jak ogarniać swojego
mieszkania, a co dopiero gotować i takie tam. Poza tym nie raz miło spędzaliśmy
wieczory.
- Okej.
– odchrząknąłem. – Nie chcę wiedzieć jak.
- Ej! –
krzyknął oburzony i napił się tequili. – To mój przyjaciel, okej? Nie wplątuj
go w jakieś swoje chore zboczeństwa. Serio, kogo jak kogo, ale jego nie wolno
obrażać. Kiedy byliśmy w gimnazjum, ja i ty, pomógł mi opuścić dom, w którym
narastała patologia i przechował mnie do osiągnięcia pełnoletności u siebie.
Potem oczywiście też tam sporo siedziałem, ale nie musiałem się bać, że ktoś
mnie na tym przyłapie.
- A
rodzice? Nie wzywali nikogo, żeby cię znalazł?
-
Oszalałeś? – zaśmiał się, traktując mnie jak jakiegoś przedszkolaka, który
niewiele wie o życiu. – Było im to na rękę. Mniej pieniędzy do wydania, a w
szkole odgrywali niezłą szopkę idealnej rodzinki. – machnął ręką, znowu pijąc.
– Nie każdemu rodzicowi zależy na dziecku, taka jest prawda.
-
Przykre to... – odpowiedziałem, nie wiedząc zbytnio jak mam się do tego
odnieść. Ja swoich rodziców nie cierpię za ich charakter i układanie mi życia.
On swoich za to, że byli nieobecni i chcieli się go pozbyć... Niezłe z nas
kwiatki, żeśmy się dobrali w naszej znajomości... – Ale cóż, jesteśmy dorośli,
więc ten etap już za nami.
-
Dokładnie tak. – Lee wyzerował butelkę, na co zamrugałem z niedowierzaniem. –
Co? Daj mi drugą.
-
Pamiętaj, że mam tylko trzy... Nie będę biegł do sklepu po więcej.
-
Spokojnie, pierwsza zawsze szybko mi wchodzi, a później już na spokojnie.
-
Okej...? – pokręciłem łepetyną, podając mu alkohol. Sam napiłem się swojego,
wzdychając cicho. – Czyli regularnie nękasz swojego przyjaciela, tak?
- Tak.
Ej! – rzucił we mnie skórką po cytrynie.
- Ej! –
z niesmakiem ściągnąłem ją w policzka, rzucając na talerzyk. – Serio jesteś jak
świnia.
- Kiedy
wracasz do pracy?
- Nie
wiem... Może za miesiąc. Jakoś póki co mi się nie spieszy.
- To mi
też w takim razie nie spieszy się z tabletkami.
- Chyba
żartujesz...
- Oj no,
zupełnie o nich zapomniałem, ale nieważne. – machnął ręką, otwierając butelkę.
– Powiedz mi lepiej, co się ostatnio z tobą stało. Wydajesz się... Żywy?
- Kto
wie... Po prostu. Odkąd odzyskałem nogę, co nieco się zmieniło.
-
Takiego Minho jeszcze nie widziałem. Ale też nie przypominasz tego z
gimnazjum... Jaki ty właściwie jesteś? – mężczyzna wyciągnął stopę, opierając
ją o stół, a na mnie spojrzał spod zmrużonych powiek, kiedy odchylił głowę, by
się napić.
- Kto
wie? – skupiłem się na bąbelkach, które co chwilę wypływały z dna lampki, na
jej środek. – To dla mnie też nowe.
- Łał.
Zawsze jest mi trudno uświadomić sobie, że naprawdę miałeś życie bez wyrazu i
smaku.
- Wiesz,
to nie było zbyt miłe. – zaśmiałem się, kiedy rzucił od tak tekstem, który
mógłby obrażać.
-
Wybacz, ale wiesz o co chodzi. Zawsze ponury Choi, który angażował się jedynie
przy hyungu. Ukrywał coś w sobie, ale nikt się tego nie dowiedział. I okazuje
się, że ty sam również nie zdajesz sobie z tego sprawy... To brzmi jak jakiś
niezły scenariusz na dramat.
-
Taemin... – mruknąłem, kiedy zaczynał mi już powoli dowalać. Ale miał rację,
mógłbym zarobić niezłą sumkę, jakbym sprzedał gdzieś tak napisany materiał.
- Dobra,
dobra, wiem. – westchnął, natychmiast poważniejąc. – To naprawdę smutne... A ja
ci jeszcze dowalałem. Serio, Minho, nie chciałem. – spojrzał prosto w moje
oczy, a mnie coś ścisnęło na wspomnienie tamtych chwil.
- Było,
minęło... Co teraz zrobisz?
- Mogę
jedynie znowu przeprosić. Gdybym wiedział, na pewno nie zachowywałbym się jak
frajer.
- No, tu
bym ciutkę się sprzeczał... – na te słowa dostałem poduszką w twarz, więc
zaśmiałem się mimowolnie. Nie wiem czemu, ale lubiłem prowokować takie
zachowania. Nie umiałem nie powstrzymać się bez komentarza, tak samo jak on.
Więc oboje byliśmy chyba niedojrzałymi idiotami. – Ale okej, przeprosiny
przyjęte.
- Teraz
to spadaj. Zepsułeś nastrój!
Blondyn
odwrócił się cały obruszony, popijając jednak tequilę. Na moich wargach zawitał
subtelny uśmiech, ponieważ miło spędzało mi się ten dzień. Czułem wewnętrzny
spokój, a także to, że nareszcie moje życie powoli toczy się do przodu. Może
jeszcze nie wiem co mam robić i jak mi wyjdzie, ale obudziłem się i będę
walczył. Oby tylko nie dopadła mnie depresja. Biorę leki, więc nie powinno być
źle. W dodatku ten nerwus sprowadzi mnie skutecznie na ziemię. A dopóki on ma
dobry humor, nie mam co się bać o swój. Różnimy się, to prawda. Ale jedno
trzeba mu przyznać. Powoduje, że przy nim człowiek zapomina o problemach. To
naprawdę przydatna cecha. Można powiedzieć, że nawet odrobinę mu jej zazdroszczę.