9.06.2012

Rozdział 72

Gdy dotarło do mnie świeże powietrze, a w uszy wdarł się aksamitny hałas bawiących się dzieci, emocje powoli zaczęły ulatywać, chociaż i tak już wcześniej zdążyłem trochę ochłonąć. Nie mam pojęcia dlaczego, ale od dzieciństwa kocham spacerować po dworzu. Sam.

- Tak? - sapnąłem, kiedy w słuchawce rozległ się głos Hiro - Nie. Oczywiście, że nie. Jeśli o to chodzi, to chyba ja powinienem być zły. - skręciłem, lekko zahaczając butem o krawężnik - Niczego jej nie zrobiłem. Zakończyłem rozmowę i posze... Nie, dobra. To nie ma sensu, nie będę się tłumaczył, bo to nigdy nie miało i nie będzie mieć sensu. - zdenerwowany włożyłem dłoń do kieszeni dżinsów. Dlaczego cały czas tylko ja dostaję zrypę?! Niech ich szlag - Spadaj. - kończąc przemiłą rozmowę, nacisnąłem klawisz. Żyłka na czole wyskoczyła mi zaraz po tym, kiedy komórka ponownie się wydarła. Odebrałem bez słów - Późno. - kolejny raz się odłączyłem i wcisnąłem ustrojstwo do spodni. Wiedziałem, że już nie będzie dzwonił.

Omijałem ciekawy pawilon, nikomu nie zawadzając, aż nagle ktoś zarył nosem w moje lewe ramię. Nie mając przyjaznego nastawienia ani poczucia humoru, popatrzyłem chłodno na brązowe oczy.

- O, Taisho! Dobrze, że jesteś, czekamy na ciebie. Co, jesteś zły? - zapytała, wygładzając moją koszulę, ponieważ zapomniałem zmienić nastawienie.
- Już nie. - uśmiechnąłem się - Sorka, trochę się zagapiłem.
- Spoko. Ale teraz chodź.

Otwierając jej drzwi lokalu i puszczając ją przodem, miałem okazję przyjrzeć się łagodnej kreacji. Akane zazwyczaj nosiła miłe, ciepłe bluzy, czy luźne swetry, a dzisiaj zaszalała z tuniką, przez co wydaje się bardziej subtelna niż zwykle.
Założyłem na twarz maskę pokojowego spojrzenia, by nie musieć niepotrzebnie się szczerzyć.

- Ale on wyrósł! - mama dziewczyny podniosła się z siedzenia.
- Pewnie znalazłeś sobie jakiegoś muchomora? - bardzo wysoki mężczyzna popatrzył na mnie, uważnie przyglądając się twarzy.
- Hahaha! - zacząłem się śmiać, gdyż przypomniałem sobie, że właśnie tak kiedyś nazywałem dziewczyny, kiedy na scenie odpowiadałem na wszystkie zadane mi pytania. Ojciec Watanabe widząc, że kojarzę fakty razem ze mną dołączył do śmiechu - Ale nie, jeszcze nie znalazłem. - potarłem kciukiem rogi gałek ocznych, wycierając łezki.
- Naprawdę?
- Tak jakoś. - pokazując zęby, podrapałem się po głowie.
- Noboru daj mu spokój. - kobieta cicho nakrzyczała na męża, z powrotem siadając na krześle.
- Widzisz ty go? Przecież wygląda jak bóg seksu!
- Tato! - szatynka z oburzeniem popatrzyła na ciemnowłosego, a ja kulturalnie wysunąłem jej mebelek - Dzięki.
- No prob. - usadowiłem się na komfortowym siedzisku i zerknąłem na kartę dań, czując na sobie życzliwe spojrzenia.
- Marnujesz się, z takim wizerunkiem...
- Bo jeszcze uznam, że próbuje mnie pan poderwać.
- No pewnie. - oboje znowu się roześmialiśmy. Nie podejrzewałem, że będę w stanie rozmawiać z jej rodzicami tak swobodnie.
- Grasz jeszcze na gitarze? Zawsze byłam ciekawa, czy się nie poddałeś.
- Gram, nie mógłbym porzucić czegoś tak wspaniałego. - posłałem blondynce miły uśmiech - No i za dużo czasu bym wtedy zmarnował, heh.
- Wiedziałem, że nie przestanie. Od razu było widać, że gitara jest czymś ważnym. Jak wychodził na scenę, to wiedziało się, że zaraz zagra coś, co zaprze dech w piersiach.
- Jaką miałem minę, kiedy grałem? - wejrzałem w głąb czarnych tęczówek, próbując przypomnieć sobie dni skromnego koncertowania.
- Zawsze spokojną, lekko uśmiechniętą, oczy zamknięte... Przyznam, że sterczące włosy i śmiały garnitur dodawały temu czegoś interesującego.
- Jaa... Nie wiedziałem. Nie pamiętam tego. - zaśmiałem się.
- Taki mały wirtuoz. - co mnie dziwiło, Akane tylko nas słuchała, ale wdzięcznie ukazywała uśmiech, jakby właśnie czekała na taki, a nie inny przebieg wydarzeń.
- Przepraszam, ale bardzo mnie to ciekawi. Naprawdę nie masz dziewczyny?
- Oj Noboru! - łokieć brązowookiej wbił się w żebro mężczyzny.
- Sądzę, że jeśli z kimś będę, to będzie to ktoś pierwszy i ostatni. Niezbyt podoba mi się zmienne randkowanie. W dodatku większość dziewczyn jest tak pusta, że aż widać im potylicę. - śmiech starszego rozweselił mój humor.
- Co racja, to racja. Wiesz czego chcesz, jesteś bardzo podobny do Akane.
- Tato... - uniosła brew, obserwując go z ukosa.
- Słoneczko, tego nie można się wstydzić. Adoratorów miałaś...
- Nie zaczynaj tego tematu...
- Z chęcią wysłucham. - oparłem brodę na nadgarstku i popatrzyłem na siedemnastolatkę, na co ona zabawnie podniosła dyńkę i z poważną miną dokończyła zdanie.
- Zamówmy coś. - posłała mi po chwili szeroki uśmiech.



***



Mógłbym być na okładce płyt, gazet, czasopism? Może jeszcze pornoli? Haha. Królem mody? Pan Noboru to naprawdę taki żartowniś... A jego mina, gdy żona kuła go w żebro - niezapomniana. Na 100% następnym razem pójdę do nich na obiad, ale to po zaliczeniach. Na to trzeba przygotować się psychicznie, hehe. Ojciec Yasu, zresztą jak i Akane jest po prostu super, można pożartować, a nie traktować wszystko na poważnie, stwarzając problemy. Ale w sumie za ojca chyba dostałem brata przygłupa. 
Potarłem czoło, odgarniając z niego na sekundkę włosy, po czym uśmiechnąłem się nieznacznie. Strasznie mnie to uspokoiło. Pan Watanabe ma świetne poczucie humoru, taki pozytywny człowiek.

Przechadzając się drogą, która prowadziła do lasku, gdzie znajdował się grób pana Fumiakiego, a przed nim pamiętna górka, na której wylegiwałem się z Yasuro, zauważyłem niebieską kulkę na środku chodnika obok placu zabaw. Podszedłem bliżej, a sylwetka drobnej osoby trzymającej nogę, zarysowała się wyraźniej. Rozejrzałem się dookoła i nic, ani żywej duszy. Jedynie czerwone niebo towarzyszyło chłopcu. Dziwiło mnie, dlaczego siedział z czołem przyciśniętym do kolana, gdzie normalny dzieciak pobiegłby z kontuzją do domu. Z lekka zaniepokojony kucnąłem i aż przeszły mnie ciarki, widząc ogromną ranę, ciągnącą się wzdłuż łydki. 

- Ej, słyszysz mnie? - szturchnąłem go delikatnie, ponieważ nawet nie zareagował na moją obecność. Malutka twarz zalana łzami niepewnie oderwała się od kończyny, a zaciśnięte usta mocniej zadrżały - Co się stało? Ile tak siedzisz?
- Chyba dziesięć minut. - blondyn pociągnął nosem.
- Chodź, pomogę ci, mieszkam niedaleko. - wyciągnąłem w jego stronę dłoń, ale została ona odrzucona. Zdziwiło mnie takie zachowanie, tym bardziej, że ten dzieciak miał może nie więcej niż 8 lat i raczej powinien przyjąć każdą pomoc!
- Nie chcę. Zostaw mnie w spokoju.
- Jeśli tu zostaniesz, to się może źle skończyć. - odpowiedziało mi pociągniecie nosem - Przecież widzę, że ledwo to wytrzymujesz. Koniec gadania, idziesz ze mną. - podłożyłem ręce pod jego plecy, aby jakoś go podnieść.
- Zostaw mnie! Sam sobie poradzę! - ponownie zaczął się szarpać, a krew poleciała stróżką po skarpecie.
- Nie ma mowy. - podniosłem głos. Co on, głupi? Chce się zabić?!
- Zostaw! Nie pójdę z tobą, nie znam cię! - krzyknął i zaciskając powieki, to samo zrobił z palcami.
- Aaa, więc o to chodzi, wybacz. - uśmiechnąłem się pobłażliwie i wyciągnąłem komórkę - Trzymaj. Wykręć numer do swojej mamy i w razie czego do niej zadzwoń, jeśli mi nie ufasz i coś ci się nie spodoba. Chyba, że mieszkasz blisko, to zaniosę cię do domu. - pokręcił przecząco głową - Wybierz numer. - malutkie ślepka przyglądały mi się badawczo, lecz w mgnieniu oka chłopczyk jakby trochę obrażony, speszony, wykręcił numer i zacisnął telefon w dłoni - Obiecuję, że niczego nie zrobię, ale muszę cię podnieść, dobrze? - rzekłem kojącym głosem, na co kiwając łebkiem malec wyraził zgodę - Spróbuj wstać... Oo tak... Dobra. Teraz muszę cię jakby przerzucić przez ramię, żeby noga cię nie bolała. Nie wierć się, okej?
- Ok... - niegłośny ton zgodził się na moje warunki.

Złapałem go za wąskie biodra i uniosłem, przyciągając kruche ciało do lewego barku. Dłoń podłożyłem pod jego uda, aby reszta nóg wisiała swobodnie. Kiedy chłopiec poczuł piekący ból, zacisnął łapki na mojej szyi i obejmując ją, schował głowę w moje ramię, wciąż pociągając nosem.

Dlaczego go wziąłem? Nie wiem. Może nie chciałem okazać się ostatnim chamem? Ja nie lubię dzieci.



***



Nacisnąłem klamkę, ale drzwi nie ustąpiły. Nie ma nikogo? W biegu uporałem się z zabezpieczeniami i doczłapałem się do sporej łazienki na parterze, gdzie usadziłem go na małym krzesełku, które służyło do podstawiania, gdy trzeba było sięgnąć po środki piorące. Przygotowując bandaże zaobserwowałem, że ma spuchnięte od płaczu oczy oraz sine od ucisku zębów wargi. Pokręciłem w westchnięciem głową, podziwiając jego upartość. Nie mógł wstać, więc wolał przeczekać ból. Co to za dzieciak?

- Boli cię tylko noga, czy masz gdzieś jeszcze rany?
- Noga. - krótka odpowiedź zdawała się wyrażać wszystko, co chciałem wiedzieć.
- Będzie piekło, więc postaraj się to wytrzymać.
- Yhym.

Postawiłem potrzebne rzeczy na ogrzewanych kafelkach, a sam przysiadłem na dywanie shaggy koloru beżowego, po czym przysunąłem się bardzo blisko. Ująłem w dłoń jego niewielką nogę i zacząłem opatrywać naprawdę obszerne skaleczenie. Usłyszałem, jak głośno wciąga powietrze i zaciska szczękę, ale w końcu pokazał, że jest tylko dzieckiem i przyszpilił się do mojego ramienia. Zręcznie kończyłem obwiązywać bandażem ciepłą skórę, a moja koszula została brutalnie zmoczona.

- No, już po strachu. Nigdy nie widziałem, żeby dzieciak był taki dzielny. - poklepałem go po plecach, a jego kryształki zetknęły się z lodem.
- Dzielny?
- Tak, bardzo. - nieśmiało odwrócił wzrok, kiedy subtelnie się uśmiechnąłem - Jak to się w ogóle stało, że masz taką ranę?
- Koledzy mnie gonili... No i zahaczyłem o coś ostrego, kiedy przeskakiwałem. Oni się przestraszyli i uciekli. - burknął pod nosem, nieco rozmiękczając moje serce. Nareszcie dzieciak, który nie wrzeszczy?
- Źle zrobili, że ci nie pomogli. Wrogowi zawsze trzeba pomóc, no chyba, że chce się jego śmierci. - pozbierałem z podłogi to i owo, a następnie stanąłem naprzeciwko malca - Chodź, zrobię ci soku. Mieszkasz daleko?
- Nie wiem... - wewnętrznie rozbawiło mnie, że nadal w rączce trzymał mój telefon. Mama spisała się na medal, wpajając mu rozsądek od najmłodszych lat.
- Jak to nie wiesz?
- Nie wiem gdzie jestem. Miałem zamknięte oczy.
- Dobrze, chodź.
- Przepraszam! - otworzył szeroko zielone oczy, jak Yasurowe...? Nie, inne.
- Za co?
- Pobrudziłem koszulę... - jego piąstki spoczęły na kolanach, a on powędrował wzrokiem na wannę.
- Nie przejmuj się tym, wypiorę ją. - zaśmiałem się, mierzwiąc jego złociste kosmyki - Chodź.
- Yhym.

Dziwnie patrzyło mi się na taką drobną istotkę we własnym, sporawym mieszkaniu, w którym przyzwyczaiłem się jedynie do swojej obecności. Też byłem taki malusi? On ma upór, jak ja... Nie ufa nikomu, kogo nie zna, aż przypomniała mi się sytuacja z przedszkola.

- Proszę. - postawiłem przed nim letni kubek, a sam klapnąłem na krzesło po drugiej stronie stołu. 
- Mieszkam w 5 dzielnicy... Chyba znasz... - powoli dmuchał na ulatującą parę.
- 5?! To przecież daleko, prawie w centrum miasta.
- Gonili mnie, mówiłem.
- Koledzy?
- Yhym...
- To długo uciekałeś... Dlatego ja nie miałem kolegów, przynajmniej miałem spokój. - w momencie picia porzeczkowego soku, przykułem jego uwagę, bo szeroko uchylił powieki.
- Nie miałeś?
- No, jednego, ale to był przyjaciel. Nie uważasz, że lepiej mieć jednego, ale szczerego, na którym można polegać?
- Masz rację... - uśmiechnął się przesłodko, chowając twarz za czubkiem kubka.
- Z takim można góry przenosić, co nie?
- Tak. - uśmiechnął się płochliwie, dopijając resztki słodyczy - Dziękuję za pomoc.
- Nie ma za co, daj, wyniosę to. - włożyłem naczynie do srebrnej zmywarki - Następnym razem nie uciekaj tak daleko, dobrze?
- Yhym. - pokiwał grzecznie głową, kołysząc kończynami - Jak masz na imię?
- Taisho, a ty?
- Asashi.
- Naprawdę? To jedno z moich ulubionych imion.
- Tata mnie nazwał, pewnie też je lubił.
- Lubił...?
- Yhym, umarł, kiedy miałem dwa lata.

Całe pozytywne nastawienie uleciało z tą mrożącą krew w żyłach chwilą. Od zawsze zastanawiałem się jak ludzie potrafią żyć bez swoich rodziców, szczególnie dzieci. Przecież dorośli mają ogromny uraz, to co dopiero takie szkraby? Ale z drugiej strony możliwe, że w ogóle tego nie znają i przez to czują się mniej samotne, niż starsi ludzie?

- Na pewno lubił to imię, wybrał doskonałe, bardzo do ciebie pasuje. - pogłaskałem go po głowie, a on zdziwiony, rozmyślając nad czymś uchylił usta.
- Um. Pewnie tak. - po raz pierwszy pokazał rządek bialutkich płytek, dzięki czemu mogłem podziwiać malutkie dołeczki w policzkach.
- O, to chyba twoja mama, pójdę otworzyć, poczekaj tu. - ruszyłem do przedpokoju, a w progu stanęła nieco zziajana kobieta - Dzień dobry.
- Dzień dobry, to ty dzwoniłeś, że mój syn jest tutaj?
- Oczywiście, proszę. - zaprowadziłem ją do malca, a ona odetchnęła z ulgą - Cały i zdrowy.
- Nie wiem jak ci się odwdzięczę... Asashi, znowu wplątałeś się w kłopoty? - przytuliła chłopca, mając dobry nastrój - Co ja się z tobą mam. Boli cię dalej?
- Trochę, ale dzięki Taisho już jest ok.
- Dziękuję jeszcze raz! - młoda kobieta miała włosy koloru ciemnego blondu. Przytuliła mnie bez zastanowienia - Nie wiem co bym zrobiła, gdyby coś mu się stało!
- Pewnie byłoby źle. - uśmiechnąłem się uprzejmie - Nie musi się pani odwdzięczać. Dobrze, że akurat tamtędy wracałem.
- Tak, dziękuję. Asashi, chodź, nie zajmujmy Taisho więcej czasu.
- Pomogę, niech się na razie nie przemęcza. - zaproponowałem, gdy złocistowłosy zaczął skakać na jednej nodze.
- Poradzę sobie.
- Tak, tak. Też tak mówiłem. - bez trudu wziąłem go na ręce i pomogłem zanieść do samochodu, a on chcąc nie chcąc położył palce na moim karku. Był bardzo leciutki, więc nie sprawiło mi to większych problemów.
- Dziękuję jeszcze raz, cieszę się, że można jeszcze spotkać takich ludzi jak ty. - jego mama zapięła pas i odpaliła silnik.
- Na szczęście istnieją jeszcze ludzie, którzy są bohaterami.
- Tak... Do zobaczenia. - odrzekła po chwili zastanowienia.

Pomachałem malcowi i wróciłem do domu, gdzie cisza i pustka wydały się bardziej odczuwalne, niż przed kilkoma tygodniami. Oparłem łokieć o lustro i popatrzyłem w nie, zdając sobie sprawę, że faktycznie zmieniłem się z dzieciaka w siedemnastolatka.

To zabawne, że każdy z nas rodzi się ze swoją własną, niepowtarzalną osobowością, która nigdy nie zmieni się całkowicie. 


1 komentarz:

  1. Ojjj jaki słodki, milusi rozdział ^^
    Tak przyjemnie się go czytało, nawet scena z Akane mnie tym razem jakoś zbytnio nie zirytowała ;)

    OdpowiedzUsuń