14.09.2018

Rozdział 7




Nie wiem jak to się wydarzyło, ale Taemin od kilku dni został stałym bywalcem w moim szpitalnym pokoiku. Nie byłoby w tym w sumie nic dziwnego, gdyby nie to, że wcześniej skakaliśmy sobie do gardeł, a godzina spotkania grubo przekraczała północ. Nigdy bym się nie spodziewał, że to on będzie mnie odwiedzał, a co najlepsze, że naprawdę będę na to czekał. Miałem złamaną lewą nogę, więc połowę dnia leżałem na łóżku, natomiast pozostałą część spędzałem na tułaczce po szpitalnych korytarzach. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że w domu również nie robiłem niczego produktywnego, tylko łaziłem bądź zalegałem na kanapie jak ostatni leń, bądź też człowiek bez pasji i zainteresowań. Zaczęło mnie to naprawdę martwić, tak więc chciałem o tym dzisiaj porozmawiać z Taeminem. Sam nie wiem dlaczego akurat z nim, mógłbym iść do jakiegoś specjalisty, ale na samą myśl, że mógłbym przegapić nocny, Taeminowski seans szpitalny, moja głowa kiwała się poziomo na boki.

Była już druga dwadzieścia dwa, a po Lee nie było śladu. Zacząłem się zastanawiać, czy może jednak nasze towarzystwo nie jest najlepszym pomysłem, bo mamy zbyt różne charaktery. Chociaż nie wydarzyło się nic złego, żeby miał mieć jakieś ‘ale’ w stosunku do przyjścia tutaj. Po chwili podskoczyłem, kiedy drzwi na korytarzu trzasnęły jak piorun podczas burzy w środku nocy. Usłyszałem głośne i pospieszne tupanie, a po chwili z zadyszką do mojej sali wpadł blondyn, wślizgując się pod łóżko jak rozpędzony pingwin sunący na swoim brzuchu po lodzie. Nim zdążyłem o cokolwiek spytać, zobaczyłem jak po korytarzu przechodzi ochroniarz, wyraźnie zirytowany. Uśmiechnąłem się pod nosem, powstrzymując swoją buzię od donośnego śmiechu. Całe zdarzenie wyglądało jak jakaś scena z filmu, w którym pilnujący obiektów nigdy nie byli zbyt rozgarnięci.

- Już możesz wyjść, wiesz? – przechyliłem lekko ciało na lewo, jakbym chciał zajrzeć pod mebel, na którym leżałem.
- Nie śmiej się. Boże. – Lee wypełzł spod łóżka, otrzepując swoje kolana i brzuch. – Wiesz jak żem się wystraszył? Okej, nie jestem z prawem na ‘ty’, ale nie chciałbym mieć jakichś problemów, a ten grubas mnie musiał zauważyć! Zachciało się iść w nocy do kibla zamiast spać. Czy ochroniarze nie powinni tylko siedzieć?! – usiadł bokiem do mnie, dość blisko mojej talii.
- Nie przypominam sobie takiego scenariusza. – pogładziłem swoimi palcami kącik moich ust, by rozmasować je od nadmiernego unoszenia ich.
- Myślałem, że życie stracę! Poczułem się jak kryminalista.
- Taa, kryminalista zakradający się do chorego w szpitalu z podejrzanymi paczuszkami.
- No dokładnie. – westchnął, poprawiając rozwichrzone swoje kosmyki.

Od razu polepszył mi się humor. Uśmiech nie chciał schodzić z mojej twarzy, co naprawdę zaczynało boleć poprzez nadwyrężanie nieprzyzwyczajonych do tego mięśni. Z chwilą, kiedy do mnie przychodził czułem, że moje życie nabiera jakiegoś koloru. Co prawda słabo nasyconego, ale kolor zawsze jest kolorem.

- Wiesz jakie mam ostatnio beznadziejne dni w pracy? Mało ludzi przychodzi, jak ja mam żyć?
- A co tak właściwie robisz? – spytałem, będąc szczerze zaciekawiony kim postanowił się stać.
- Fryzjerem. I to nie byle jakim! Klienci zawsze sobie chwalą moją staranność i miłą obsługę, a ostatnio przez te wieczne deszcze nikomu nie chce się przychodzić. Ciężko jest.
- No cóż, im gorsza czy lepsza pogoda, u mnie zawsze jest dużo pacjentów. Nie jestem w stanie często wszystkich obrobić razem z chłopakami. Także współczuję.
- Jak tak dalej będzie, to mogę to zamykać i ciąć na ulicy. – mruknął, po czym spojrzał się na mnie wyraźnie pobudzony. – Czemu tak właściwie postanowiłeś zostać lekarzem? Przez rodziców?
- Dobre pytanie... – wzruszyłem nieznacznie ramionami, zaczynając intensywnie myśleć nad odpowiedzią. Minęło kilka dłuższych chwil, w których dało się usłyszeć koty walczące za oknem. – Nie wiem. W mojej rodzinie dużo jest lekarzy, więc chyba samo się przyjęło? Predyspozycje do tego odziedziczyłem, więc sama nauka jak i zapamiętanie tego wszystkiego nie było dla mnie wyzwaniem. Jestem tak w sumie lekarzem... Bo jestem, bo kim miałbym zostać?
- Łał... Powiem ci, że to nawet trochę smutne. Znaczy, cudownie, że pomagasz ludziom i jesteś w tym dobry, ale wykonywać jakiś zawód, bo tak? Słabo...
- Można przywyknąć. Nie każdy ma w życiu określony cel. Ja na tę chwilę nie mam żadnego.

Nie wiem dlaczego, ale poczułem jakieś zażenowanie. Przyznaję, że do Taemina pasuje fryzjer, a do mnie lekarz. Jednak on sam wybrał swój zawód i już na pierwszy rzut oka widać, że jest nim zafascynowany. A ja? Nie odczuwam jakiejś niesamowitej satysfakcji z pomagania ludziom... Pytałem chłopaków, to opowiadali jak to wspaniale dodaje im skrzydeł, czują się wartościowi, potrzebni... Ja w głębi nie posiadałem takich emocji. Leczyłem, doradzałem, diagnozowałem, operowałem, bo tak. Bo to było obecne od samego początku w mojej rodzinie. Kim właściwie innym mógłbym się stać?

- Dobra, zmieńmy temat, bo widzę, że mi tutaj odpływasz do swojej własnej krainy. – mężczyzna pomachał przed moimi oczyma dłońmi, jakby chciał rozwiać namacalne myśli.
- Sorry. – uraczyłem go subtelnym uśmiechem, na co dostałem cukierkiem w tors.
- A jakieś zainteresowania chociaż masz? Możnaby zacząć od tego i coś dalej wymyślić.
- Dobre pytanie. – zaśmiałem się pod nosem ze swojej własnej niedorzeczności i nudy, jaką prezentowała moja osoba.
- Nie no, dobra, dobra. Nie rób sobie ze mnie jaj, okej? – blondyn ukazał mi swój szeroki uśmiech, po czym poprawił się na skraju materaca. – Kompletnie nic? Nie uwierzę!
- No naprawdę. Nie mam pasji, celów, marzeń. Nic. Żałosne, co?
- Nie... Bardziej smutne, ale ja swoje wiem. Nikt nie żyje bez takich wartości! To niemożliwe.
- W sumie jakby na to tak spojrzeć, to chciałbym normalności. Jakoś odżyć? Głupie, co?
- Przestaniesz w końcu sam oceniać swoje słowa? – jego dłoń złapała mnie za włosy tuż nad grzywką, podnosząc je lekko. – Czy może mam ci skręcić kark? – Lee uśmiechnął się przeraźliwie słodko, po czym puścił moje kosmyki, wzdychając cicho. – No i co ja mam z tobą zrobić?
- Najlepiej nic? O, wiem, tabletki łyknij.
- Boże, a ty znowu o nich! Rozumiesz, jakie są beznadziejne? To nie na moją głowę i pamięć. Chyba, że stałbyś nade mną całymi dniami... O, wiem! Wiem! – rozradowany klasnął w dłonie, włażąc bardziej na moje łóżko, usadawiając się przodem do mnie. – Będę do ciebie codziennie przychodził!
- Co?! To ja tu jestem poszkodowany, halo? Wprosisz się do mnie, żebym ja ci przypominał o tabletkach? Słyszysz jak niedorzecznie to brzmi? – mówiłem tonem pretensjonalnym, a także zaskoczonym, przez co był bardziej piskliwy.
- No halo przecież ci pomogę? No chyba, że masz sztab ludzi do tego, żeby ci pomagali, podczas gdy masz złamane żebra i jedną nogę, obite ręce i w ogóle jesteś jak flak. Masz? Nie? No właśnie. – sam sobie odpowiedział, krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Plasterek Taemin jest najlepszy na rany, pamiętaj! – uniósł palec, a ja parsknąłem cicho, mając zamkniętą buzię.
- Co? Jeśli już masz być plastrem, to woskowym. Torturujesz ludzi.
 - Nie... – mruknął oburzony i odruchowo uderzył pięścią w moje żebra, na co syknąłem. – Ups... Wybacz, zapomniałem...
- No pewnie, przychodzisz do chorego i zapominasz? Nie dziwię się teraz, dlaczego tabletki na anemię idą w zapomnienie.
- Ha, ha. – przewrócił gałkami ocznymi, patrząc się na mnie z politowaniem.

Mój puls znacznie przyspieszył, bo nie miałem pewności, czy nie żartuje. No bo proszę... Wpadać do mnie codziennie? Już to widzę. Nie wytrzymamy ze sobą tyle czasu, to po pierwsze, a po drugie wolę już siedzieć sam, niż wpuszczać kogoś do swojego królestwa. Chcę mieć spokój, a Taemin na pewno nie jest jego symbolem. Muszę skompletować myśli i zacząć coś robić w kierunku zmiany samego siebie. Jego obecność wszystko mi tylko utrudni. Poza tym, wątpię żeby mówił poważnie. Muszę to po prostu zignorować. Teraz jest okej, ale jak wrócę, wszystko wskoczy na poprzednie tory.

- Milczenie oznacza zgodę, więc postanowione! – na jego słowa jedynie westchnąłem, natomiast on zeskoczył na ziemię, zaczynając sobie krążyć od jednego kąta sali, do drugiego. – Co lubisz jeść? W takim stanie wątpię, że coś sobie dobrego ugotujesz, a ja się czuję zobowiązany, żeby ci jakoś pomóc.
- Naleśniki z czekoladą. – zaśmiałem się, mówiąc pierwsze lepsze danie, którego nigdy nie miałem w ustach. Taemin u mnie, a do tego gotujący? Pierwsze o co spytał, to co chcę zjeść? Musi mieć niezły ubaw z aktualnej sytuacji. –  A do tego jakieś owoce. – dodałem, nie traktując go na poważnie.
- I co się śmiejesz?! Myślisz, że nie umiem zrobić naleśników? Na takiego ci wyglądam? – podszedł do mnie, naciskając palcem na czubek mojego nosa. – Zobaczysz, będziesz wspominał moje naleśniczki do końca życia!
- Tak, tak...
- No tak! Zobaczysz złośliwcu, będziesz mnie przepraszał na kolanach.
- Z gipsem na lewej nodze z pewnością, to będzie pierwsze co zrobię.

Lee podszedł do mnie i podnosząc mniejszą poduchę, którą wcześniejszego dnia przyniósł mi pod głowę, rzucił nią prosto w moją twarz, mówiąc, że jestem głupi i pożałuję. Ten facet wiedział jak poprawić mi humor swoim charakterkiem. Na ogół mnie irytuje, ale od wypadku jest naprawdę znośny. Nie wiem czy to magia tego miejsca, czy po prostu coś mu albo mi przestawiło się w głowach i jesteśmy w stanie mówić wspólnym językiem. Spoglądając na niego i to jak się podekscytował, potraktowałem jego słowa jako żart, w pewnym stopniu niwelujący jego poczucie winy, że tamtego dnia miałem wypadek.

~ 2 ~

Spędziłem w szpitalu szmat czasu, zanim odważyli się wypisać mnie do domu. Rodzice na całe szczęście nie mieli w planach odwiedzin, dlatego mogłem się jako tako zregenerować, w nocy oglądając kabaret w postaci Lee. Zarzuciłem swój plecak na grzbiet, dopinając po chwili granatową sportową bluzę. Złapałem za kule, po chwili starając się podnieść. Nie cierpiałem tego robić, bo wszystko mnie rwało i miałem wrażenie, że skóra co chwilę pęka w najróżniejszych miejscach. W żółwim tempie zbliżałem się do wyjścia z budynku, dostając nawet lekkiej zadyszki. Nie spodziewałem się, że tak szybko da się stracić kondycję do normalnego funkcjonowania. To przerażające...

Z uśmiechem odetchnąłem świeżym powietrzem, unosząc głowę w kierunku słońca. Przymknąłem powieki, czując jak jesienne powietrze otula mnie swoją temperaturą. Jest po prostu idealna. Jak wrócę, będę musiał przygotować sobie jakąś kurtkę, bo Taemin nie pomyślał o tym, żeby mi jakąś przynieść. Cóż, gdyby nie on, nie miałbym nawet bluzy. A do rodziców nawet nie miałem i nie znałem numeru, więc mogłem jedynie liczyć na siebie... No i jego. Wsiadłem do taksówki, która podwiozła mnie pod samiutki dom.

Czułem się tak, jakbym pierwszy raz jechał do nowego mieszkania. Cóż, może i nie minęło wiele czasu, ale wystarczająco dużo, bym nieco sobie wszystko poukładał. Nadal nie wiem co mam zrobić, ale w sumie nie będę mieć chwili, by o tym myśleć. Dostałem parę dni wolnego, ale później mam wrócić i chociaż diagnozować pacjentów, bo mamy braki kadrowe i nie starczy pracowników, żeby ogarnąć moje zaległości. Rozumiałem też, że ludzie każdego dnia mają problemy z nogami, dlatego nie chciałem zostawiać ich na lodzie. Kiedy wszedłem do mieszkania, od razu złapałem kolejno za wszystkie klamki okien, otwierając je szeroko. Myślałem, że z tej duchoty padnę na ziemię. Zerknąłem na lodówkę i ciężko westchnąłem, zdając sobie sprawę, że przecież nie mam żadnych zakupów. Stać by mnie było na tymczasową pomoc, ale nie chciałem nikogo widzieć w domu.

Klapnąłem sobie na kanapę, odkładając na bok kule. Położyłem ręce na szczycie oparcia, spoczywając na nim również głową. Powiedziałbym, że jak miło jest wrócić do domu, ale w sumie po co? Nie mam co tutaj robić. Pewnie włączę telewizor i tyle będzie z moich ambitnych planów zadbania o siebie. Potem może posprzątam. Nie żebym miał syf, ale warstwa kurzu z pewnością zebrała się na zewnętrznych powierzchniach. Dziwiłem się, że śmieci nie ożyły i same nie wydostały się z kosza, którego przecież nie wymieniałem przed wypadkiem. Ciekaw jestem, czy gdybym nie wpadł po uszy przez hyunga, czy teraz siedziałbym sobie tutaj z kimś? Dzielił się pasjami, zainteresowaniami... Nie był sam. Mimo wszystko taki stan rzeczy mi nie przeszkadzał, ale sam nie wiem czemu zacząłem myśleć, jakby to wszystko wyglądało. Mieć normalne życie, jak inni zwykli ludzie, którzy cieszą się z tego co mają. Jak widzę kolegów w pracy, którzy wyczekują weekendu, żeby iść do miasta, mam ochotę się z nimi przejść i poczuć się choć chwilę jak w gimnazjum. Kiedy mam już powiedzieć, że może wpadnę, coś się we mnie blokuje i wybieram lenistwo. Wracam do domu, zapominając, że gdzieś tam na mieście mogłem się doskonale bawić i być może bardziej się ożywić.

Chociażby taki Taemin, uciekał przed tym ochroniarzem, w gruncie rzeczy dobrze się bawiąc i korzystając z życia. Ja czuję się w środku pusty, jak jakaś stara osoba, która jest już zmęczona życiem i tylko czeka na odejście. Ja czekam, ale sam nie wiem na co. Niczego nie oczekuję, nie stawiam dalszych kroków w znalezieniu czegoś, co byłoby w stanie mnie zainteresować. Jestem wewnętrznie totalnie bez życia, funkcjonując tak, by mieć co jeść, gdzie spać i mieć pieniądze. Doskonale wiem, że powinienem wziąć się w garść, ale nie potrafiłem znaleźć w sobie resztek motywacji, które byłyby w stanie pchnąć mnie w wir codzienności.

Pokręciłem głową, którą po chwili zadarłem do tyłu, by móc swobodnie odetchnąć bez ściskania płuc, które dopiero powoli dochodziły do siebie. Cóż, trzeba się wziąć do roboty, nie? Samo się nie posprząta, ani się nie kupi. Choć z tym drugim będę miał niezły kłopot... Westchnąłem, po czym podniosłem się z siedzenia, by pójść po rzeczy do sprzątania. Kiedy pokracznie czyściłem ostatnią z szafek, usłyszałem jak ktoś puka w drzwi wejściowe. Z niechęcią zacząłem tam dreptać, po czym stanąłem jak wryty.

- Co się gapisz? Przepuść mnie, robimy naleśniki.

Taemin odsunął mnie na bok, przedzierając się do mojego mieszkania z siatkami w rękach. Nie mogłem się nadziwić, że poważnie postanowił tutaj przyjść i jeszcze spełnić swoje słowa o gotowaniu, w które nie uwierzyłem. On natomiast zaśmiał się, gdy bez słowa wpatrywałem się w niego, nie mogąc dojść do siebie po takim szoku. Co on tu do cholery robi? Chciałbym odpocząć trochę w samotności, już dość ludzi miałem w szpitalu... Powinienem go wywalić, a on szanować czyjąś prywatność! Chociaż nie mam też co jeść... Zawsze mogę sobie zamówić, nie?

- Wiem, że masz tę nogę w gipsie, ale chodź tu. Będziesz mi pomagał, nie ma lenienia się! Halo, Minho?
Blondyn pomachał mi przed oczami i pociągnął za sobą, a ja zastanawiałem się, dlaczego nie byłem w stanie wywalić go za drzwi.

2 komentarze:

  1. Hej,
    wspaniale, Teamin wpada do Minho, w zasadzie to Minho wyczekuje tych wizyt kabaretowych ;) może teraz odżyje...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    bardzo miło ze strony Teamina, że odwiedza Minho w szpitalu, przynajmniej nie gnuśnieje sam w tym szpitalu, a nawet wyczekuje tych odwiedzin..
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń