8.06.2012

Rozdział 14

A co jeżeli on się w niej zakocha?! A ona w nim?! I...! I...
Z bezsilności oparłem się o przystanek i pustymi oczami spojrzałem na szary dym pozostawiony przez autobus.
Czy...?! Jak...?! Nie! Nie pozwolę na to... Ona nie może... Ja nigdy jego nie zdradzę... Co robić... Zapytam się go, porozmawiam z nim. Tak... Ale... Prawda... On nie powie tego szczerze.. Nie. Przecież nigdy mnie nie okłamał...
Nie wiedziałem co mam myśleć. Chaotycznie szukałem odpowiedzi w swoim umyśle. Czułem się tak, jakbym wypił z dwadzieścia kieliszków mocnego alkoholu i leżał przewrócony gdzieś w kolcach, które przeszywały mnie na wskroś. W rezultacie aż przysiadłem z wrażenia, a ręką chwyciłem swoje włosy.  Nie zwracałem uwagi na otoczenie. Nic nie słyszałem. 
Czy... Powiedzieć mu teraz co do niego czuję? Nie... Nie mogę, bo wszystko zepsuję... Poczekam, poobserwuję i może popytam. Właśnie. Spokojnie... To wszystko można racjonalnie wyjaśnić. 
Całe gorąco, które jeszcze przed chwilą rosło, zaczęło stopniowo opadać i opuszczać moje ciało.  Czując coś chłodnego na swoim czole przetarłem ręką oczy i spojrzałem przed siebie. To co zobaczyłem wywołało u mnie bardzo nieprzyjemny dreszcz. Yasuro ze szklanymi oczami badał dłonią moją skórę. Dopiero zaczęły docierać do mnie jego słowa.

- Taisho do cholery jasnej co ci jest! Odpowiedz, bo na serio zaczynam się o ciebie bać!

Jeszcze nigdy nie widziałem go takiego rozdrażnionego. Nie, on jest przerażony! Matko, co się ze mną działo! Zupełnie zapomniałem o jego obecności. 

- Yasuro? - no pięknie, nie ma to jak inteligentna wypowiedź.

No jasne, że on, ty debilu! A kto inny?!
Widać było, że odetchnął z wielką ulgą, bo nawet jego ręka bezwiednie zsunęła się na mój tors. Znowu gorąco. Jakby ktoś przykładał mi do ciała ciepły wosk. Niekontrolowane uczucie, które kocham.

- Taisho. - szepnął - Co to było? 
- Ja... Przepraszam, nie umiem tego wyjaśnić. Za bardzo się zamyśliłem...
- Nie Taisho... To nie było zamyślenie, przecież widziałem. Co cię tak sparaliżowało? - spojrzał w moje oczy ze współczuciem.
- Przepraszam... Nie mogę ci powiedzieć, ale obiecuję, że nie musisz się tym martwić. To nic takiego, na prawdę... - moje ręce nadal leżały na ziemi. Nie miałem siły wstać.
- No dobra, rozumiem. Powiesz jak będziesz chciał.
- Tak, kiedyś ci powiem, przyrzekam. - zapewniłem go.
- Poczekam. - uśmiechnął się szczerze i szeroko - Ale na przyszłość... Nie strasz mnie tak bardzo, bo zawału dostanę. Myślałem, że mdlejesz, a ty tymczasem nieprzytomnie patrzyłeś przed siebie. Na prawdę się przestraszyłem.
- Jeszcze raz przepraszam. Nie wiedziałem, że tak to wyglądało. No dobra, idziemy? - na moje usta wstąpił delikatny uśmiech.
- Racja, chodźmy. W końcu po południu do ciebie przychodzę. - wstał na równe nogi.
- Co?! To dzisiaj? - popatrzyłem w górę, nadal nie ruszając się z miejsca.
- No...
- O matko. Zapomniałem. Muszę się pouczyć. - ciężko westchnąłem. 
- Taak... - podał mi rękę - No już, wstawaj. Głodny jestem. - zaśmiał się.

Przyjąłem ofiarowaną mi pomoc i zarzuciłem plecak na prawy bark. Uśmiechnąłem się chytrze. Wyczuł to od razu.

- O nie kochany! Tylko nie ta śpiewka, że 'posuwanie też męczy', bo jak ci zaraz zasunę kopa, to ci się odechce. - powiedział zapobiegawczo, machając palcem.

Zrobiłem smutną acz zabawną minę.

- Nawet nic nie mogę dzisiaj powiedzieć! - odwróciłem się obrażony - Jesteś okrutny! - tupnąłem nogą.
- Tak, tak, wiem. Chodź, bo okrutnie cię zdzielę. - szczęśliwy wdzięcznie ruszył do domu.

I jak można się na takiego gniewać? To niedopuszczalne! Uśmiechnąwszy się nieznacznie dogoniłem go i po chwili szliśmy obok siebie rozmawiając o dzisiejszej nauce.
Wiem, wiem... Powinienem zamęczać się teraz myślami o Akane i Yasuro, prawda? Ale ten mały gaduła poprawił mi humor i postanowiłem, że pogadam z nim o tym po południu. 
Mój i tylko mój aniołek. Tak, ja będę jego stróżem. Nikt go nie dostanie, już ja się postaram.
Cały czas mielił językiem, a ja z zaciekawieniem słuchałem. Lubiłem patrzeć na jego zgrabnie poruszające się usteczka i zmieniającą mimikę twarzy. A głos po prostu anielski. Jednym słowem - kocham.
Szliśmy właśnie uliczką, na której jakieś dzieci grały w tenisa. Ja tam bym poszedł na boisko, ale dobra. Nagle zobaczyłem, że jeden chłopak odbił nie tak jak trzeba zieloną piłkę, która poleciała idealnie na wprost rozgadanego Higoshiego. 

- Uważaj! - krzyknąłem, a lewą ręką odbiłem na bok twardą przeszkodę, która walnęła w mój nadgarstek. 

Poczułem jak coś mi nieznacznie przeskakuje, a za chwilę w tym miejscu rozchodzi się prąd. Zacisnąłem wargi żeby nie krzyknąć. Co za cholerna siła! Przykucnąłem łapiąc się za rękę, a głowę spuszczając w dół. 

- Boli? - odrzucił dzieciakom piłkę i przysiadł obok.
- Trochę. - wyszeptałem, gdyż na nic większego nie było mnie stać.

Trochę?! Nawala mnie jak cholera! Ta zasrana piłka przestawiła mi coś w nadgarstku, źle ją odbiłem. Ale czego nie robi się dla aniołka? Na samą myśl, jak mój ukochany dostaje w głowę piłką skrzywiłem się lekko, ale zdając sobie sprawę, że dzięki mnie tak się nie stało, wyszczerzyłem ząbki. 

- Widać humor ci nie zwiędł. - skomentował łagodnie.
- Co ty, to tylko piłka. Trochę poboli i przestanie. Lepsza ręka niż głowa, nie? - spojrzałem na niego olśniewająco.
- Dzięki. Oby nic ci nie było! Biedny dzisiaj jesteś... - zrobiło mi się lżej na sercu.
- Nie ma za co, chodźmy dalej, zgłodniałem. - puściłem mu oczko.

***

Nareszcie w domu... Kurde, faktycznie głodny jestem. Za godzinę przyjdzie mój aniołek, więc zdążę coś przegryźć. Hiro... Rozejrzałem się wokół. Nie ma go? No cóż, trudno. Na pewno gdzieś się szwenda. Wzruszyłem ramionami i wleciałem do pokoju.
Koniec! A kysz ze mnie ty zmoro nieczysta!
Biała koszula jak poturbowana zleciała na łóżko, a ja cały w skowronkach pobiegłem do łazienki. Odświeżyłem się i przeczesałem włosy. Tak... Od razu lepiej. Usłyszałem, jak żołądek domaga się o swoje codzienne co nieco. No dobra, czas coś przekąsić.
Zapiekanka? Matko, mój brzuch zaraz wyjdzie z siebie. Z wielkim apetytem zjadłem całą zawartość talerza i wstałem aby zanieść go do zmywarki. Prąd boleśnie przeszył mój nadgarstek, przez co wypuszczone z rąk naczynie natychmiast się rozbiło. 

- No super.! - przekląłem kilka razy i wziąłem się za sprzątanie.

Obolałe miejsce cały czas pulsowało. Postanowiłem je schłodzić. Przecież nie będę się męczył. Otworzyłem lodówkę i wyjąłem z niej kilka kostek lodu, po czym zawijając je w jakiś bandaż przyłożyłem go sobie na kilka minut do nadgarstka. Ból nieco ustąpił. Teraz czułem tylko pieczenie, ale kij tam. Idę otworzyć, bo Yasuro już przyszedł. Tak, on jest jak lekarstwo! Wszystko przechodzi!

- No dobra. - zdjął buty - Naukę czas zacząć.
- Ta, bosko. - jęknąłem i poszliśmy do mojego pokoju.
- Nie no uwielbiam twój pokój. - jak zwykle usiadł na łóżku, zawsze tam siada.
- To się wymieńmy. - zaśmiałem się.
- Taisho...? - zaczął poważnie, przez co lekko się wzdrygnąłem. 
- Tak?
- Czy... Podoba ci się Akane? - zerknął na mnie niepewnie.
- Nie! - krzyknąłem od razu, jakby ktoś zrobił mi krzywdę - Się znaczy... Nie... - złagodniałem.

Co to za pytanie?! I to prosto z mostu... Ja i Akane?! W życiu... Tylko on jest moim marzeniem...

- To dobrze. - odetchnął.

Zaraz... Czyli jemu się podoba?! Spojrzałem na niego pytająco.

- Już myślałem, że to nie będzie czysta przyjaźń, ale teraz jestem spokojny. Nie chcę, aby ktokolwiek lub cokolwiek nas skłóciło. - rzucił wesoło.
- Czyli tobie się nie podoba? - nie, to nie może być prawda... To zbyt duża dobroć na dzisiaj. 
- Jest super, ale nie. - zaśmiał się, tak lekko, czysto...
- Racja, to dobrze. Będzie jak zawsze, a może i nawet lepiej? - spojrzałem na sufit.

Chyba zaraz zemdleję. Wszystko jest idealnie... On mnie nie okłamuje, wiem to. Tak po prostu. Kolejny Mount Everest spadł z mojego serca, a jego miejsce napełnił hel. Czuję się taki lekki i szczęśliwy... 

***

- Nareszcie! - padłem na łóżko jak cegła.
- No, jakoś to idzie. - pakował coś do swojej torby.
- Nie no jak ty możesz nie być zmęczony?! - podparłem się na łokciach i popatrzyłem na niego z niedowierzaniem.
- Nie wiem. - wzruszył ramionami - Może jestem, ale na razie tego nie czuję. - zabawnie wywinął dolną wargę - No dobra, lecę.
- Czekaj, odprowadzę cię do drzwi. - wstałem z łóżka - Za tą pomoc powinienem ci normalnie dać worek jak i nie arkę złota! - rękami pokazałem wielkość.
- Nie przesadzaj. - wystawił mi język.

Zaczęliśmy schodzić na dół. Ręka rąbie mnie jak cholera, już nie mogę... Dziwnie się czuję, tak jakoś... Słabo i nieswojo?

- Jeszcze raz dzięki. - przytuliłem go na chwilę.
- Do jutra w szkole. - uśmiechnął się.

To było powalające. Nie dość, że niekontrolowanie przytuliłem się do niego, to za to ujrzałem przepiękny uśmiech. Kolejna fala ciepła zaczęła baraszkować w moim ciele. 
Zamknąłem drzwi i oparłem się o nie. Jest siedemnasta, a chce mi się spać? Nie, to nie to... Czuję się tak słabo... Zaczyna mi się kręcić w głowie? O matko, łeb mi pęka! Dotknąłem czoła i zrobiłem krok w przód.

- Braciszku! - z pokoju podleciał do mnie Hiro, który przylazł do domu kiedy się uczyłem - Mam świetną wiadomość! - stał już obok mnie.

Czuję, jak moje nogi powoli słabną, a obraz dwoi się i troi. Trzech Hiro? To stanowczo za dużo, cóż za kara! Zachwiałem się lekko, nadal trzymając dłonią głowę.

- Fundnę ci nową gitarę! - krzyknął szczęśliwy.

Gitarę...?
Koniec, za dużo. Bezwiednie opadłem na jego tors, poddając się dziwnemu uczuciu. 
Co się dzieje?


4 komentarze:

  1. Woooo ...jaki rozdział cudny *_*
    Lubię,lubię, e tam co ja piszę, kocham, o tak właśnie kocham jak piszesz xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też kocham jak piszesz *.*

    OdpowiedzUsuń
  3. http://www.youtube.com/watch?v=jYEPl2uIAwU
    to do tego pasuje!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Uf... jak to mawia Taishi "Mount Everest z serca" Żaden się w niej nie zakochał... Uf.. uf uf...
    Słabo od nadmiaru wrażeń, czy od bólu ręki mu się zrobiło?? O.o

    ~Ariska~

    OdpowiedzUsuń