8.06.2012

Rozdział 36

Smukłe, zwinne palce, niczym niezastąpiony atut pianisty dotykały mojej skóry, kiedy przypadkowo wychodziły poza kosmaty materiał pomarańczowego ręcznika. Czuję milutkie ciepło i słodkość, która nie pozwala na myśli o końcu tej czynności. Niby zwykłe suszenie włosów, a jakie budzi uczucia. Czy to nie jest dziwne? ... A czy muzyka jest zwykła, codzienna? Dla mnie w ogóle. Potrafię z byle pierdoły zrobić wielką aferę. 

- Jeju, ale puch! - ocknął mnie swoim krzykiem.
- Że niby mam busz? - spojrzałem na niego jak pies gotowy do ataku.
- Aj, no wiesz, że nie o to mi chodzi. - poczochrał moje jakże piękne włosy - Teraz są bardzo fajne, takie milutkie...
- Aha... - zamarłem, czując jak okręca kosmyki grzywki, a temperatura jego dłoni odbija się od mojego czoła. 

Spojrzałem na niego od dołu, z nieco rozdziawioną buzią. Przecież takich słów nie wymawia facet... A do tego siedemnastoletni... No chyba, że do dziewczyny albo co, a teraz... Do kolegi?
Siedziałem spokojnie, czekając aż skończy, jednak po chwili zainteresowany jego nagłym ruchem nie spuszczałem wzroku ze zgrabnej sylwetki.

- Czekaj... - powiedział grzebiąc w jakiejś szufladzie.

Gdy tylko zobaczyłem opakowanie wsuwek zerwałem się z miejsca i szybko podbiegłem do drzwi, chcąc uciec jak najdalej.
Następny Hiro! Co oni mają z podpinaniem moich włosów?! Przypominam babę, czy jak?!

- Ej, ej, gdzie ty uciekasz? - złapał mnie za rękę, kiedy byłem na połowie schodów dzielących mnie od pierwszego piętra. 
- Jak najdalej od ciebie! - rzuciłem udając wielkie przerażenie i szarpnąłem ręką.
- A gitara... - wyszczerzył swoje ząbki dając do zrozumienia, iż muszę wrócić na dół. Nie ma co, mądra bestyjka.
- Ale łapska z dala ode mnie...! - wyminąłem go ocierając się o ścianę przy jednoczesnym obserwowaniu tego przerażającego uśmieszku.
- Ależ oczywiście, w ogóle nie wiem o co ci chodzi...

Słodziutko zaprzeczył i niby grzecznie schodził za mną do przedpokoju. Nie ma takich, nie wepnie mi tego we włosy, nie ma rady! Oby nigdy nie miał okazji sprzymierzyć ostrza z moim braciszkiem. Wtedy to by była apokalipsa, musiałbym uciekać do Akane i błagać ją o pomoc.

Trzymając dłonie w obronnym geście, jedną chwyciłem futerał - swoją drogą strasznie ciężki, - po czym jak jakiś lew przed walką okrążyłem Yasuro. 

- Ha! - zasłoniłem się pokrowcem robiąc minę wszystkowiedzącego. 
- Łeee, skąd wiedziałeś? Oszukista! - fuknął głaszcząc obolałą łapkę.
- Już nie takie rzeczy widziałem. Ty... Ty... - moje stopy wchodziły na deski tworzące drogę stopniowo do góry - Ty wyzyskiwaczu jeden! - rzuciłem na odchodnym i gazem pobiegłem do  pokoju.

Mimo wszystkiego uśmiech nie schodził mi z twarzy, rósł wręcz z każdą sekundą, a nogi same niosły do pomieszczenia pędząc bez ustanku. A za mną kto? Zabójca ze wsuwkami, żyć nie wybierać! Schyliłem się do połowy, aby zręcznie przeciąć tor przepływu powietrza i szybciej skręcić w prawo. Musiałem wyglądać jak jakiś amatorski agent, ale co poradzić? Nie muszę grać nikogo, a wizja mojej osoby w czarnym garniaku czołgającego się po ziemi niezbyt mi się uśmiecha, jednak wyobrażając sobie tę scenę parsknąłem śmiechem.

Brązowowłosy z rozstawionymi rękami gonił mnie dzielnie do samego końca, kiedy to nie mogłem już znaleźć wyjścia. Widząc, jak mój oprawca pojawia się w drzwiach przygotowałem się do ataku.

- Nie masz gdzie uciec, ha! - pędem rzucił się na mnie przewalając nas na łóżko pokryte miłą, jedwabiście miękką, fioletową pościelą.

Z łatwością zblokowałem ramię, które chciało mnie unieruchomić. Następnie zatrzymałem cios jakże ostrej wsuwki. 

- Łaaa...! - ni to warknął, ni to krzyknął, ale wykonał ogromny zamach, jak w horrorach kiedy zabójca zarzyna swoje ofiary.

Byłem przekonany, że bezlitosna, czerwona spinka wczepi się w moje kłaczki, ale zamiast tego usłyszałem głośny, donośny śmiech, a moje biodra zarejestrowały drgania. Higoshi rżał jak szalony trzymając się jedną dłonią za głowę. Druga podtrzymywała jego ciało wraz z nogami, które aktualnie spoczywały na moim cieplutkim brzuchu zasłoniętym przez koszulkę. Patrząc na roześmianą twarz sam zacząłem spalać węglowodany dodając decybeli do ogólnego hałasu. W sumie... Śmiać się z niczego najczęściej jest najbardziej zabawne. Ujrzenie niesamowitego uśmiechu - bezcenna chwila odbijająca się echem po moim mózgu. Nie sprzedałbym jej za żadne pieniądze. Żadne!

- Zachowujemy się jak jakieś dzieci... - wysapałem, uspokajając oddech.
- No to co. - biała klawiatura odsłoniła się tylko dla mnie - Taisho? - wesoły uśmiech zstąpił z jego ust, a na jego miejsce wkradł się tylko łagodny łuk.
- Hmm? - jeszcze nie zdążyłem zauważyć, że siedzi na moich biodrach. Było mi po prostu za przyjemnie, nie kontaktowałem normalnie.
- Wiesz... - głos aniołka stał się jakby magiczny, leciutko wibrując w powietrzu... Od razu przykuł moją uwagę - Miło widzieć cię uśmiechniętego. Od początku naszej znajomości byłeś taki spokojny, zrównoważony, jakbyś nigdy nie przejmował się obelgami innych i tym podobnymi rzeczami, przez co trochę ci zazdrościłem. Sam często pakowałem się tam, gdzie nie trzeba, nie potrafiłem rozgraniczyć granic będących dla mnie odpowiednimi. Heh, to chyba mój sposób na życie. - zaśmiał się krótko, ukrywając zdenerwowanie za pocieraniem swojej głowy. 

Że niby mnie podziwia? Czy ja się aby przypadkiem nie przesłyszałem? Hmm?!
Jakoś jakby zaćma owiała mój umysł. Zupełnie jak gęsta mgła, która sama musi się przerzedzić. Nic więcej się nie wskóra. 

Ognik porywczej świeżości, jak krąg pieczęci zawitał w moim ciele, a nuty przepięknej barwy głosu Yasuro zawirowały w ślimaku, otumaniając zmysł słuchu.

- Zawsze taki pewny siebie, mało rozmowny, ale właśnie przez to twój fun club się zwiększa, chociaż... Ale mniejsza! Myślałem, że jesteś inny, ale widzę... Jak się zmieniasz, częściej uśmiechasz, masz poczucie humoru. Nareszcie mogę bardziej cię poznać. Mam nadzieję, że chociaż w jednym procencie dodaję ci uśmiechu. - zamrugał, łagodnie obserwując moje nieruchome tęczówki.

Z jego usta... Usłyszeć takie słowa... Na prawdę wyglądałem aż tak strasznie cicho? No tak, na stówę. W podstawówce jeszcze jakoś było, ale w gimnazjum doczepili się do mnie za co? Za kolor oczu, idioci. Do tego Hiro... Czyżby moje życie zaczęło się w końcu układać, a ja wiem, którą drogą chcę podążać? 

Yasuro... Żebyś ty wiedział jak bardzo mi pomagasz! Tworzysz każdy kolejny element mojego świata, który dopiero zrywa stare barwy i nakłada nowe, w weselszych kolorach. Twoje oczy... Dlaczego muszą się tak wpatrywać? To uzależniające...

- Głównie dzięki tobie, Hiro i Akane mam ochotę się uśmiechać. Twój sposób na życie, mówisz... Każdy podąża inną ścieżką, która jest położona blisko oddzielnej, schowanej, jednak wpływającej w pewnym stopniu na nasze decyzje. Niektórzy wybierają hałas, inni ciszę. - wzruszyłem ramionami, uśmiechając się subtelnie.
- Rozumiem. - posyłając mi zadowolony uśmiech, podniósł się odkładając na bok wsuwki - Nawet jak coś powiesz to wcześniej wszystko przemyślisz, ułożysz w głowie. Fajnie.

Przeciągłe szurnięcie jakieś karmelowej kulki po panelach koloru umbry zwróciło naszą uwagę. Jakoś się uspokoiłem patrząc na taki okrągły kryształek toczący się z wolna po podłożu...

Nie zawsze... Nie rozmyślam nad słowami. Po prostu kiedy czuję daną myśl, ona sama się wylewa.

Chłopak złączając stopy uniósł palec, prostując go pospiesznie.

- No! - gdyby miał kocie uszy zapewne opuściłby je do samej ziemi, gdyż teraz nieco niepewnie na mnie zerknął - Mógłbyś coś zagrać?
- Teraz? - wstałem, niezauważalnie przeciągając zasiedziałe mięśnie.
- Tak, grasz super.! Chciałbym trochę posłuchać...
- No dobra... - nagle puknąłem się mocno w czoło - Jestem idiotą!
- No bez przesady... Co się stało?
- Zapomniałem wziąć mniejszy piec, więc raczej sobie nie pogram...
- Zaraz, zaraz... - podrapał swoją brodę, intensywnie nad czymś myśląc - Ja chyba mam jeden większy...
- Ty? Niby skąd? - uniosłem brew i już stałem obok niego - Nie przypominam sobie abyś kiedykolwiek grał na gitarze.
- Ja nie, ale tata kiedyś należał do małego zespołu...
- Serio? Twój tata i gitara?!
- No, a co. - zaśmiał się, widząc moją minę - Chodź, zobaczymy czy ma coś ciekawego. - pociągnął mnie za rękaw prowadząc do bliżej nieokreślonego pokoju.

Po paru sekundach weszliśmy do sporego pomieszczenia, które wyglądało jak bardzo uprzątnięta graciarnia. Na prawdę, moja, to przy tym jakiś barak. Spore promienie słoneczne swobodnie przebijały się do środka, ślizgając po wielu zakurzonych płachtach. Uważnie stąpałem po kafelkach, nie chciałem niczego stłuc, zwalić, połamać itp. Zielonooki przykucnął przy jednym kartonie i przeciągnął go niezły kawałek, tuż pod moje kolana. Jednym pociągnięciem rozerwał taśmę izolacyjną, po czym otworzył pudełko. 

- No nie wierzę, to na prawdę piec i do tego jeden z lepszych...
- Mówisz? - dźwignął go na ręce i wyglądając zza niego głową, ruszył do wyjścia. 
- A mówię! Ja nie wiem skąd wy bierzecie najlepsze rzeczy... - szedłem za nim zamykając wszystkie drzwi, w razie czego będąc gotowym do asekuracji. 
- Też nie mam pojęcia... - kopnął drewno w ten super cichy sposób, wchodząc na swój dywan. Położył na nim wielki wzmacniacz i po chwili odgarnął kosmyki zlatujące w większej ilości na lewą brew - Zawsze jak już coś załatwią, to jedno z najlepszych. Jakiś dziwny zwyczaj.
- To ile twój ojciec gra na gitarze?
- Grał. - podkreślił ten wyraz - Jakieś trzy, cztery lata... W sumie nigdy nie słyszałem jak gra. Byłem wtedy pięciolatkiem, który widział jak tata idzie gdzieś z futerałem.
- A więc to tak... - westchnąłem sobie, stojąc przed kanapą.
- Ale tam! Możesz już coś zagrać. - usiadł na swoim łóżku wpatrując we mnie swoje ślepka.
- Już, już... - marudziłem, podłączając kable.

Sprawdziłem jeszcze stabilność czarnego pudła, po czym wszystko po podłączałem. Założyłem na elektryka pasek w szachownice i przełożyłem go przez głowę, zawieszając na lewym barku.
- Cholera! - krzyknął, kiedy miałem uderzyć w struny - Zapomniałem pójść do sklepu, a w lodówce niczego nie ma. Muszę iść teraz, dopóki nie pada.
- Wiesz... Nie wydaje mi się, aby dzisiaj jeszcze padało. Spójrz. - wskazałem mu podwórko wysuszone z wszelkich kropel. 
- Racja... Ale pójdę teraz. Jak chcesz, to możesz poczekać. - narzucił na siebie szarą bluzę, uprzednio wyciągając ją z wielkiej szafy posiadającej szklane lustro.
- Oszalałeś? Jeszcze ci dom zrabuję. - wystawiłem mu język, widząc karcące spojrzenie - Idę z tobą, tylko założę spodnie. Dobrze, że wziąłem drugie.
- Kto normalny bierze dwie pary spodni na jedną noc... - pokręcił głową - No to czekam na dole.
- Zaraz będę.

Założyłem granatowe dżinsy i z trudem uklepałem wciąż elektryzujące się włosy, walcząc w międzyczasie z paskiem od gitary, który jak na złość przyczepił się do mojej nogi. Prawie się wywalając, wyskoczyłem z pokoju.


***


- Zgłupiałeś czy jak?! - Higoshi przywalił mi w głowę puszką od groszku.
- No co! Skąd miałem wiedzieć, że chodziło ci o groszek, a nie szparagi! - założyłem rękę na rękę nadymając policzki.
- Powtarzam ci to od dwóch minut! - pokręcił z politowaniem łebkiem, uśmiechając się łagodnie.
- Po prostu pomyliły mi się warzywa.
- Ta... Chodźmy dalej, bo roślinki to chyba nie twoja specjalność. - zaczął się śmiać.
- O, od razu! Potknij się człowieku to ci oczy od razu wydłubią.
- No już, już, patrz, wezmę ci te szparagi. - zgarnął mały słoiczek i chichrając się pobiegł na przód.
- Sam je będziesz kurczę jadł! Ja nie mam zamiaru! - narzekając jak małe dziecko, powolutku stawiałem kroki.

Brązowa czupryna i czerwony koszyk zniknęły gdzieś za zakrętem. Spokojnie doczłapałem się do działu z zabawkami wypatrując aniołka. Został po nim tylko jarzębinowy kosz. Okrążyłem stertę wysoko ułożonych kartonów, które chowały w sobie jakieś lalki lub samochody.

Nosz kurde, gdzie on jest... Znowu pobiegł po jakieś zielsko?
Spojrzałem na koszyk w większości wypchany słoikami, puszkami oraz warzywami. Rozumiem, że można robić zakupy, ale nie na tydzień! Nagle zauważyłem, iż jedno pudełko zaraz spadnie na ziemię. Spokojnie idąc po sklepowych kafelkach, wyciągnąłem dłoń z kieszeni i zbliżyłem ją do opakowania.

- Jezu!!! - krzycząc, podskoczyłem do góry, gdyż poczułem na swoim nadgarstku czyjąś dłoń.
- Uahahahaha!!! - Higoshi wylazł zza regału - Żebyś ty widział swoją minę! - odchylił się w tył i trzymając za brzuch śmiał się chyba na cały sklep.
- Ciebie chyba pogięło do reszty! - burknąłem, przykładając dłoń do lewej piersi.
- Oj, Taisho, co za bezcenny wyraz twarzy! - naśmiewał się dalej.
- Ach tak? - uniosłem brew i podszedłem do wielkiego kosza, biorąc coś czarnego w rękę - Proszę bardzo! - rzuciłem w jego twarz włochatym pająkiem.
- Bue! - natychmiast zerwał go z twarzy i wzdrygnął się, tupiąc butami - Już myślałem, że to prawdziwy.
- Ahahahaha! Fajne przerażenie. - miałem przed oczami szeroko rozdziawione usta i włochate nogi pajęczaka zakrywające jego zieleń.
- No tak, zwierzęta to się już wyrzuca, okrutny jesteś. - powiedział to cienkim głosikiem, przez co oboje wybuchnęliśmy zalewając dział śmiechem.
- Znowu zachowujemy się jak dzieci. - przygniotłem palcami swoją grzywkę.
- Wiem.

Uśmiechnął się stanowczo za szeroko i podejrzanie. Nim się obejrzałem z okrzykiem bojowym popchnął mnie do kubła z plastikowymi kulkami i zaczął zapychać, śmiejąc się dźwięcznie. Doprawdy, widok świetny!

Facet okładający na pierwszy rzut oka nikomu nic nie winny mały kontener, z którego pośród kulek wystają nogi i ręce. Ze śmiechu, który mnie ogarnął z trudem łapałem oddech, walcząc z atakiem chłopaka. To nie anioł, tylko demon!
Uśmiechnął się dumnie, kiedy obłożył mnie niebieską kulą, ale po chwili prawie spadł na bok, gdyż szybko odzyskałem siły. 

Nagle zaprzestaliśmy dzikiej walki widząc, jak jakaś starsza pani z szeroko otwartymi oczami przygląda nam się pewnie od dłuższej chwili. Lustrując wzrokiem dłoń Yasuro, która położona była na moim torsie, przeniosła go na moją głowę, gdzie jego palce trzymały między włosami piłeczkę. Zaszczyciwszy nas w końcu spojrzeniem, odchrząknęła znacząco i poprawiając okulary opchnęła metalowy wózek. Przez chwilę było słychać pisk kółeczek i muzykę lecącą w radiu na tle całego supermarketu. 

Spojrzeliśmy na siebie, po czym wybuchnęliśmy większym śmiechem niż dotychczas, uspokajając się przez jakieś dwie minuty.

- Dobra, bo ja już nie mogę. - sapnąłem, łapiąc się za obolały brzuch. Moje policzki były całe różowe, a klatka piersiowa poruszała się nierównomiernie. 
- Racja, wstań. - podał mi rękę, kiedy sam znajdował się w pozycji pionowej.

Doprowadziliśmy się do porządku cicho chichrając. Yasuro wziął w prawą dłoń koszyk i ciągle nawijając skierował nas do działu ze słodyczami, aby później dojść do kasy i zapłacić za ogromne zakupy!     

Przez cały czas czułem się wspaniale. W końcu, jak nigdy dotąd zachowywałem się swobodnie, naturalnie. Mogłem robić wszystko co tylko wpadło mi na myśl. Jego perlisty uśmiech i orzechowe włosy gdzieniegdzie sterczące na boki ukoiły mój niepokój.

Czy braki z dzieciństwa mogą być przy nim uzupełnione? Ostatecznie jeszcze jesteśmy dziećmi, a nasz czas nie przeminął. 

Yasuro... Cieszmy się ulotnymi chwilami wypełnionymi śmiechem, radością i dziecięcą młodością, aby dopiero później wejść w wielki, dorosły świat. 

Pójdziesz ze mną, prawda?


4 komentarze:

  1. Czy pójdzie? Pff...Pytanie. Oczywiście,że tak...
    Wygłupy w sklepie i widzę teledysk BigBang,gdzie T.O.P jedzie sobie w wózku sklepowym ^^ i drama You're beautifull http://www.youtube.com/watch?v=20HCOq60C3k ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Omg! Znasz Big Bang! <3 Kochaaam *O*

      Usuń
  2. @UP ~! . Dokładnie o tym samym pomyślałam ! ;DD .

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też!!! ahaha. Taki przyjaciel to skarb! Bo przecież jeszcze nimi są. ;)
    Oni są cudowni, tacy beztroscy. :D
    Ale teraz nocka. Hue huehuehue .

    OdpowiedzUsuń