8.06.2012

Rozdział 37

Dopiero po godzinie zdołaliśmy wyrwać się z tłumu kupujących i nareszcie wyjść ze sklepowej puszki. Słońce zaczęło już powoli zachodzić, koniec końców zbliża się wieczór. Po raz kolejny odwinąłem brązowy papierek wyjadając z niego białą słodycz. Obok mnie, z dwoma siatkami szedł Yasuro pochłaniający co sekundę tonowe ilości mentosów. Chyba gdyby nie ograniczały go pieniądze wykupiłby całą hurtownię tych cukierków, a znając jego inwencję twórczą zapewne powymyślałby nowe smaki. A ja? Co mam począć? Idę obładowany również parą toreb, a zostałem udobruchany jedynie skromnym, malutkim batonikiem... Gdzież ta uczciwość? 

- Powtórzę jeszcze raz, nie ma sprawy. - wziąłem głębszy wdech, przygotowując się do dłuższego zdania - Skoro Eizo powierzył ci kostiumy, to coś w tym musi być, no nie? Przecież lubisz się przebierać, a poza tym masz wspaniałe wizje. Widziałem już jak zachwycasz się scenariuszem, a Yarotouichi trafił tematyką w dziesiątkę. Moim zdaniem dramatyzujesz. Jeśli zabraknie stroju, zrobisz wszystko, wyprujesz sobie nawet flaki, a dopniesz swego i przerobisz zwykły kostium na cudo! - skończyłem, jednocześnie zgniatając papierek. 

Chłopak przystanął na chwilę, przez co lekko skręcone do środka policzków włosy poruszyły się dosyć elastycznie, zamierając przy końcu tej czynności. Jego palce, między którymi wisiały białe, foliowe sznureczki, trzymały zielony papier tuż przy ustach, nie wyciskając z niego żadnej pastylki. Soczyste, wręcz morelowe promienie zanikającego światła otuliły końcówki orzechowych kosmyków sprawiając wrażenie, jakby Higoshi stał w skromnej, jasnawej poświacie. Nikłe nitki duszącego po deszczu powietrza spokojnie zszyły moje nozdrza, pozwalając na zachowanie przyjemnego zapachu. 
Dokładnie, acz dyskretnie zlustrowałem najmniejszy szczegół zielonookiego, a jego tęczówki po prostu rozkosznie odbiły blask nawet najmniejszego promyczka.

- Nie przesadzaj... - zaczął kolejny monolog, gdyż nie miałem zamiaru znowu wysłuchiwać tego samego. Okręciłem się na pięcie, stawiając kilka żwawszych kroków - Mówiłem, że...
- O, tygrysie oko! - schyliłem się widząc połyskujący, różnokolorowy kamień. Złapałem go w jedną wolną dłoń, po czym podniosłem się i podstawiłem go pod strumień o dziwo nierażącego światła.
- Słucham? Co znalazłeś? - zażywając kolejnego mentosa podszedł do mnie, uważnie oglądając kamień.
- Tygrysie oko. - przysunąłem kamyczek pod jego nos, aby mógł dokładniej rozpoznać wiele kawowych barw.
- Ciekawe skąd się tu wzięło... Zawsze lubiłem ten kryształ, coś w sobie miał.
- W sumie masz rację, śliczny jest i gdybym był głodny na pewno przełknąłbym ślinę, przecież on wygląda jak jakiś kawowy cukierek! - obracałem małą bryłkę w dwóch palcach. Miała... Dość miłą, gładką nawierzchnię. 
- Patrz, chyba do kogoś należało. - chłopak wskazał na metalowy łańcuszek, który wcześniej był owinięty wokół stalowej zawieszki.
- A no, masz rację. - Higoshi odwrócił głowę w drugą stronę, dokańczając smakowanie słodyczy - Szkoda by mi było takiego kamienia... - gadałem jak jakiś psychiczny człowiek, brawo Taisho, nie ma to jak polubić głaz, wyśmienicie! - Ciekawe czy ktoś go...
- Patrz. - przerwał mi, pokazując grupkę mniejszych chłopaków. Widać było, że najmniejszy z nich ma jakiś problem, gdyż trzech większych oblegało go z dwóch stron i rżało głupkowato - Poczekaj chwilę. - powiedział na odchodnym, idąc z siatkami w obydwu rękach.
- Hmm? - mruknąłem sobie cichutko, po czym również zacząłem podążać w tamtą stronę, trzymając się znacznie z tyłu. 

W pewnym momencie zatrzymałem się zupełnie, obserwując scenkę, która miała się zaraz rozegrać. Dzieciaki miały może... A ja wiem? Z 10 lat? Yasuro zupełnie poważny, stanął tuż za nimi przekręcając nieco głowę.

- Mówiłem ci już, że nie mam tego kamienia! - wrzasnął jakby lider całej grupy.
- Jasne! Przecież parę minut wcześniej jeszcze go miałeś! Znowu kłamiesz! Zawsze tak mówisz, a potem niczego nie oddajesz! Rany, jak ja cię nie znoszę!!! - najmniejszy ze wszystkich zebranych, krótkowłosy blondynek zacisnął palce w piąstki - Oddawaj mi go!!! - warknął, ciskając dłońmi w dół.
- Jeszcze jedno takie słowo i nigdy nie dojdziesz do domu, szczeniaku...!
- Tak Natsue, nie krępuj się! Taki dzieciak będzie ci podskakiwał?! - któryś z młodzieniaszków użyczył swojego głosu. 
- Oddaj mi ten kamień!!! - młodszy ponownie krzyknął, gotując się ze wściekłości. Muszę przyznać, że jest odważny. Sam na trzech i do tego większych? Czyste samobójstwo. 
- Mówiłem ci, że go nie mam! Po co komu w ogóle jakiś głupi kamień?! Doigrałeś się! - brązowowłosy wystartował do malca z pięścią.
- Nie radzę. - Yasuro w końcu przemówił, stając naprzeciwko napastnika. Malec mógł widzieć jedynie jego plecy.  

Cała zebrana czwórka spojrzała na niego do góry, podczas gdy on najspokojniej w świecie trzymał sobie dwie jednorazówki patrząc na nich ostrzegawczo. Lider cofnął się z metr, jakby oceniając go. 

- A ty to kto? - prychnął do siedemnastolatka.
- Takich jak wy trzej od razu powinno się wysłać do poprawczaka albo i dalej. Bezczelne szczeniaki, myślące, że wszystko im wolno. Co on wam takiego zrobił, hmm? - wygodniej ustawił się na dwóch nogach.
- Nie twoja sprawa. - chłopak w rezultacie ruszył na Higoshiego, atakując go. 

Chyba za bardzo się przecenił. Myślał, że jak aniołek ma zajęte dłonie to nic mu nie zrobi? Dzieciaki... Takie wredne i pozbawione rozumu, zero szacunku. Rodzice na prawdę muszą być głąbami albo jak zwykle są zbyt zajęci swoimi sprawami. 

Na reakcję zielonookiego nie trzeba było długo czekać. Bez żadnych zahamowań, jednak na sto procent z wyczuciem kopnął młodszego w klatkę piersiową, powalając go od razu na ziemię. Tamten zdążył jedynie podeprzeć się rękami, aby nie gruchnąć na podłoże pośladkami. Otworzył szeroko oczy i przykładając dłoń do piersi zaczął kaszleć. Może nie tyle z bólu, co z przerażenia.
A Yasuro... Matko jakie ruchy! W jednej sekundzie wyprostował nogę zręcznie powalając młodego przeciwnika, a teraz powoli stawia ją na soczystej trawce... Coraz bardziej zaczyna mnie zaskakiwać. Czuły, uprzejmy, muchy by nie skrzywdził! Te cechy na prawdę należą do niego? Muszę lepiej go poznać. Przecież to zachowanie... Czy to Yasuro? Rozumiem, że nie jest małym chłopcem, aby myśleć, iż nic nie umie zrobić, ale ta interwencja... Zupełnie mnie zatkała. Gdzie się zapodział ten spokój i zamiłowanie do każdej żyjącej istoty? Coś czuję, że jeszcze nie raz zaskoczy mnie o wiele bardziej. 

Koledzy brązowowłosego z niezłym przerażeniem spojrzeli na szatyna.

A nie mówiłem? Kolejny raz robi coś niespodziewanego. Higoshi natychmiast podszedł do kaszlącego osobnika i przyłożył but do jego koszulki, brudząc nim biały nadruk na torsie.

- Chyba za bardzo przeceniasz swoje siły, dzieciaku. Gdyby to była wojna, zginąłbyś na samym początku. - rzekł równie zdumiewającym głosem - Nie lubię takich smarkaczy jak ty, które nie znają swoich granic. Robią, co im się podoba, bo myślą, że wszystko pójdzie gładko. Nic dobrego nie potraficie uczynić! Wszystkim tylko uprzykrzacie życie, rozpuszczone bachory. - niewyobrażalny dotąd chłód bił od niego na odległość. 

Teraz pamiętam... Czy on zawsze chcąc innym pomóc, potrafił być taki ostry, opanowany? To dlatego dawali mi często spokój...? Czy ja o czymś nie wiem? Nie mam pojęcia... Nigdy go takiego nie widziałem...

Zaciskając mocniej tygrysie oko, już z nieco pewniejszą miną patrzyłem na obecne zdarzenia. Mały chłopaczek nieźle się wystraszył, gdyż w zabójczym tempie łapał powietrze, a jego oczy wyglądały jak spodki. Blondynek spoglądał z tyłu nieco zaniepokojony, a dwa sługusy zaczęły się wycofywać.

Higoshi cofnął stopę, prychając cicho. Cienkie siateczki zaszeleściły, a ich właściciel oglądał zupełnie bez uczuć drobnego, ludzkiego robaczka.

- Jeśli jeszcze kiedyś cię spotkam i będziesz robił takie same albo i gorsze rzeczy, obiecuję, że na kopniaku się nie skończy. - ostrzegł go, patrząc jak się podnosi.

On tylko pokiwał głową i z lekka drżąc, chwiejnym krokiem zaczął iść w przeciwnym kierunku. Po paru sekundach chód zamienił się w bieg. Trzy postaci zniknęły nam z oczu, ocierając się o zakamarki gęsto zasadzonych drzew. Do naszych uszu doleciał kochany szum listków oraz cudny śpiew ptaków. 

Koniec. Zerknąłem na wątłego blondyna, który dosyć niepewnie lustrował posturę aniołka. Aż zachciało mi się śmiać. Gdyby on tylko znał prawdziwego Yasuro...
Dlatego w takich chwilach nie żałuję, że trochę mi się podrosło. W końcu inaczej patrzę na świat, dzieciństwo już nieco ustało. Człowiek widzi masę nowości, które w młodym wieku nie są w ogóle zauważalne. 
Westchnąłem cicho, ruszając w ich kierunku.

- W porządku? - spytał malca, trochę się nad nim nachylając.
- T-tak... Dziękuję. - nadal pamiętając wręcz diaboliczną wersję nastolatka, mówił niepewnie, bojąc się. 
- No już, już. - zaśmiał się dawną, radosną tonacją - Jestem aż taki straszny? - dał mu pstryczka w nos.
- Nie, nie jesteś. - odpowiedział zgodnie z prawdą.

Witaj ponownie, Yasuro...

- A no właśnie ! Czego od ciebie chcieli? - wyprostował się, poprawiając nadgarstkiem podwinięty kawałek bluzy.
- Ten cały Natsue zabrał mi bardzo ważny kryształ... Eno... Mama... No... - plątał się w wypowiedzi, krzyżując z bezradności paluszki.
- Tego szukasz? - rzuciłem, znajdując się w oka mgnieniu obok niego.

Oczy chłopca momentalnie rozbłysły, a wszelkie wahania odeszły na bok. Wyskoczył w moją stronę, łapiąc tygrysie oko.

- Dziękuję bardzo! - krzyknął rozpromieniony, po czym ukłonił się bardzo nisko. 
- Nie mi dziękuj, tylko jemu. - wskazałem na aniołka.
- No już zaczynasz, już... - burknął cichutko, nie chcąc uchodzić za jakiegoś bohatera.
- Dziękuję wam obu. - pisnął wesoło i cały w skowronkach oddając pokłon raz jeszcze, ulotnił się do zakamarków miasta. 

Na nasze usta wkradł się pogodny uśmiech, a twarze podążające za malcem, były zwrócone w stronę zachodzącego słońca. Wręcz idealnie, prawda?

Myślimy, że tak wiele wiemy o drugiej osobie, ale nigdy nie poznamy całej prawdy, ponieważ żaden człowiek nie zna siebie na 100%. Jest zbyt dużo sytuacji, okoliczności, uczuć, kłamstwa, prawdy, zdarzeń, które rozwijają gdzieś głęboko ukryte piękno i siłę zupełnie przekształcającą charakter. Kiedyś... Ludzie mogli odkryć tę niekończącą się moc, a teraz? W naszych czasach jest to raczej niemożliwe, a jeśli jednak, nie w takim stopniu, aby poświęcać życie czy umysł... Podziwiam dawnych bohaterów, są niezastąpieni... Mieli tyle szczęścia, mogąc ujrzeć mocne strony ludzkiego istnienia... Teraźniejszym ludziom nie jest to chyba pisane, dlatego nie myślą co robią, trochę żałosne, ale cóż poradzić.
Życie nie byłoby takie ciekawe, gdybyśmy wszystko wiedzieli.

Odwróciłem się, dotykając rękawem jego bluzy. Mięciutkiej jak nigdy... A może tylko ja to wyolbrzymiam? Ta bliskość... Przy wspaniałej osobie... U której dobro chyba nie zna granic... To dla mnie największy z możliwych zaszczyt. 
Kiwnąłem głową, odrywając się od przejrzystej zieleni.

- Nie wiedziałem, że potrafisz być taki ostry. - zacząłem rozmowę, zmierzając do domu.
- Po prostu nienawidzę takich dzieciaków. - odetchnął bardzo głośno, ciągnąć za mną swoje zwłoki - Myślą, że wszystko im wolno! Naoglądali się nie wiadomo czego i oto proszę, widać rezultaty. A rodzice? Rozumiem, że bywa różnie, ale bez przesady. - uważnie słuchałem jego słów, były takie inne, niepowtarzalne... Jakieś nowe... - Nie można polegać tylko na rodzicach, trzeba mieć własny rozum, którego im braknie! Mają taką słabą psychikę, że nie patrzą na to, co dobre? Nie rozumiem takich ludzi... Jak można być tak słabym i podatnym na wszystko? Ranić osoby, które cię otaczają...? Nie rozumiem... - ostatnie zdanie wypowiedział na wydechu, tracąc siły.
- Ludzi nie zmienisz, zawsze znajdą się tacy, którzy będą wszystko psuć. - dzisiaj poznałem kolejną rzecz, która wprawia aniołka w ogromne rozdrażnienie - Nie da się tego zmienić. To chyba coś, co ma ochronić świat przed monotonią. - wzruszyłem ramionami - Jakby spojrzeć na to inaczej, to ktoś musi się martwić.

Słońce było coraz niżej, pozwalając ujrzeć przecudne ceglaste smugi, które niczym strzały bez wahania przebiły chmury, rozsuwając je na boki jak ogromną kurtynę w teatrze. To strzępiąc, to ugniatając, to rozrywając gęste obłoki jak wielką ranę, z której sączy się karmazynowa krew, skąpana w przejrzystym niebie...

- Tak, chyba masz rację... - odpowiedział zamyślony, idąc u mego boku, wspaniale się prezentując, jak zawsze...

Czas na trochę przemyśleń, Yasuro nie wróci tak prędko.


8 komentarzy:

  1. "Czuły, uprzejmy, muchy by nie skrzywdził!" A tu dzieciaka tak załatwił. Brakowało tylko wyskoku z półobrotu. Chuck po prostu! 'yes,master!' ;P
    Odbija mi -.- ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Szczerze mówiąc, Yasu zachował się nie lepiej niż ten dzieciak...
    bić się z rówieśnikiem? Po co, skoro można załatwić 10-cio latka...
    rozumiem że chciał mu dać nauczkę, ale tym, że go pobił niewiele zdziałał...

    OdpowiedzUsuń
  3. @Richan - Tyle go pobił co nic .. Kopnął go w brzuch żeby się przewrócił i tyle, nastraszył go bardziej słowami a tym kopniakiem pokazał że w razie czego poradzi sobie nawet z zajętymi rękami .
    Moim zdaniem dobrze zrobił , obronił tego chłopca i to się liczy . :P

    OdpowiedzUsuń
  4. zgadzam się z Richan niby go Nie robił Ale ,, zwinne kopniecie 10-latka w brzuch aż zaczął kaszlec ,, Nie zabrzmiało Za najlepiej :) - YoOomixkun

    OdpowiedzUsuń
  5. A mnie sie tam bardzo podobało. Licze na to ,że nie przestaniesz prowadzić tego bloga :33

    OdpowiedzUsuń
  6. Echh... jeszcze bym poczytała,ale czasu brak :c
    No cóż... Ja tu jeszcze wrócę XD

    Suzi

    OdpowiedzUsuń
  7. ten Yasuro ma taki sam charakter jak moja przyjaciółka z podstawówki o_O

    OdpowiedzUsuń