9.06.2012

Rozdział 54

- Proszę. - melodyjny głos zaprosił mnie do środka gigantycznego pomieszczenia, kiedy trzy razy zapukałem w równie przeogromne drzwi.
- Już jestem. - zakomunikowałem, podchodząc do nauczyciela.
- Aa, to ty. - natychmiast zamknął zeszyt, z którego wyleciała karteczka - Nie musisz pukać.
- No tak, przyzwyczajenie, heh. - schyliłem się po biały karteluszek, a następnie podałem go białowłosemu.
- Dzięki. - posłał mi łagodny uśmiech i przyjrzał się uważnie mojej postawie - Siadaj. - zdejmując plecak od razu spadłem na wygodne krzesło - Czujesz się już dobrze?
- Tak, oczywiście. - podsunąłem siedzenie prawie pod sam blat, przez co przyjemnie ucisnąłem sobie żołądek.
- Taisho, pytam na poważnie. - rozsiadł się naprzeciwko mojej osoby i krzyżując palce podparł na ich łączeniach brodę. Westchnąłem cicho, po czym odważyłem się na kontakt wzrokowy z pięknym złotem.
- Hiro zadbał o to, abym nigdzie nie zamarzł, więc wszystko jest dobrze.
- Hiro... A tak, twój brat. I co powiedział lekarz?
- Jaki lekarz? - uniosłem jedną brew i stanowczo potrząsnąłem łepetyną - O nie, nie, lekarz nie był potrzebny. Jak pan widzi jestem cały i zdrowy. 
- No dobrze, zacznijmy już. Uczyłeś się coś?
- Tak szczerze, to niewiele, ale...
- Nieważne, od tego tu jestem. - posłał do mnie ciepły uśmiech, który chcąc, nie chcąc odwzajemniłem.
- Dziękuję. - grzecznie wyciągnąłem z torby potrzebne materiały. 

Eizo i Katsu mają w sobie chyba coś kojącego, działającego jak jakaś melisa. Żadnemu z nich nie mógłbym powiedzieć czegoś chamskiego, no nie idzie.


***


Połowę nauki mam za sobą, ponieważ większość z tych rzeczy pamiętałem jeszcze z gimnazjum, ale widzę, że druga połowa testu nie zapowiada się tak kolorowo.
Podrapałem się w głowę, widząc trudne zagadnienia, które za nic w świecie nigdy nie chciały wejść do mojego mózgu i tam zostać. Yarotouichi zaprzestał swojego wykładu, dając mi parę chwil na zapoznanie się z zadaniem, którego kompletnie nie rozumiałem. W pewnym momencie doleciał do mnie zapach koszonej trawy, który panował na terenie szkolnym już od dobrej godziny. Nieświadomie zagryzłem dolną wargę, czemu uważnie przyglądał się mężczyzna. Przejechał wzrokiem w równym tempie z moim językiem, który zatrzymał się w kąciku ust. Uwaga, Taisho się skupia!

- I jak, wiesz co masz zrobić? - przerwał moją pełną koncentrację.
- Nie rozumiem tego zadania. Jakby nie można było dać czegoś do zapamiętania. Nie, środowisko musieli pomieszać z matmą. - z dłoni wyleciał mój ciemnoniebieski długopis, którym kochałem pisać.
- No to już się za nie bierzemy.

Chcąc złapać narzędzie służące do pisania, położył swoje ciepłe palce na moich kostkach. Błyskawicznie dotarł do mnie przebłysk orzeźwienia, jakby ktoś nagle rozerwał w poprzek sztywny karton, a ślina nagromadziła się sporą ilością tuż pod językiem. Zerknąłem na niego spod końcówek grzywki i ujrzałem dziwny wyraz twarzy... Jakby sprawdzał co teraz zrobię, na co pozwolę - zero zdenerwowania, tylko porażająco przenikliwy wzrok. Takie były moje odczucia tej paru sekundowej sytuacji.

Złotooki czując, że długopis jest bezpieczny, zostawił moją rękę w spokoju i puknął kciukiem o biały papier.

- To zadanie głównie opiera się na logicznym myśleniu. Jeśli będziesz to umiał, zobaczysz, że ćwiczenie jest banalne.
- I w tym leży właśnie problem. Nie mam pojęcia jak należy je rozwiązać.
- Popatrz. - bardziej przechylił się do przodu, aby po kolei tłumaczyć kroki rozwiązania.
- Nie, chwila. - przerwałem mu widząc, że to do niczego nie doprowadzi - Za bardzo pan miesza rękami, nic nie widzę. - wlepiłem swoją uwagę w stos czarnych, tłustych liter.
- Czekaj. - westchnął cicho, a ja usłyszałem niegłośne szurnięcie krzesła.

Momentalnie poczułem zapach jego urokliwych perfum, który kusząco pogładził ścianki moich nozdrzy, a obydwie ręce znalazły miejsce po bokach mojego ciała. Dłonie położył w odpowiednim miejscu na kredowej kartce, a twarz wychylił nieco za mój prawy bark. Jednym słowem, a może nawet paroma - gdybym bardziej opadł do tyłu, mógłby zakleszczyć mnie w swoich ramionach, przyciskając do torsu. Z pewnością skomentowałby moją wątłą talię, którą starałem się zakrywać luźnymi koszulkami.

- Popatrz. Jeśli spojrzałbyś na to, - przesunął opuszkami po śliskiej powierzchni - mógłbyś zrozumieć o wiele więcej. Do tego te dwa państwa są prawie identyczne, dlatego obliczamy wszystko tak samo, dodając te współczynniki. Na tym polegał haczyk zadania.
- Aaa, racja. - zaniemówiłem, dostrzegając banalne rozwiązanie - Czyli jak to podzielę przez to... - omawiając swoje kolejne czynności, od razu zapisywałem skomplikowane równanie - A to pomnożę przez ułamek tego... - nie mogłem zauważyć pozy mężczyzny, który zamykając oczy, bez krępacji wdychał zapach moich włosów. Wsłuchiwał się w mój głos, układając usta w łagodny łuk, a jego koszula zaczęła lekko stykać się z moją - No. Teraz dziesiętne... - skupiony na zadaniu pozwalałem mu na wszystko, co bez najmniejszego problemu wykorzystywał - I gotowe. 
- Sprawdźmy... - niechętnie uchylił powieki, mówiąc mi prosto do ucha, przez co znacznie zesztywniałem. - Tu jest dobrze... To również... - czułem się dziwnie, ponieważ letnie powietrze delikatnie skubało skórę szyi, podnosząc malutkie włoski - Bardzo dobrze. Nie sądziłem, że pójdzie ci tak szybko. Powiedz, co masz z matmy?
- Mocną piątkę z szansą na szóstkę, jakbym poszedł na olimpiadę. - mówiłem, patrząc przed siebie. Boję się pomyśleć, co by było, gdybym się teraz odwrócił.
- Ty leniu jeden, idź na olimpiadę!
- Jak to pan celnie określił jestem leniem, dlatego nie chce mi się na nią iść. Co mi da szóstka na świadectwie? Nie zależy mi na niej. - wzruszyłem ramionami, a białowłosy powrócił do pionu.
- Ciekawe spojrzenie na świat... - wygładził pognieciony materiał koszuli i stanął przed ławką - To wszystko na dzisiaj. 
- Już? Myślałem, że jeszcze...
- Te zadania są na następny raz. Dzisiaj zrealizowałem to co chciałem. - zgrzyt zamka przerwał głuchotę sali. Eizo wyciągnął z aktówki plik kartek i uśmiechnął się szeroko.
- Nie... Niech mi pan nie mówi, że mam to wszystko... - załamałem się doszczętnie. 
- Oczywiście. - zaśmiał się wesoło, zbliżając się do mojego boku - Ponieważ przez pięć dni nie będę mógł ci pomagać, nauczysz się wszystkiego co ci daję i śpiewająco utwierdzisz mnie w przekonaniu, że zdasz minimum na czwórkę.
- Proszę pana, przecież tyle tego... - zgarbiłem się, wlepiając wzrok w nienaturalnie duży stos...
- To dla twojego dobra. Musisz zdać. - z wyciągniętymi kończynami oczekiwał na to, aż wezmę od niego materiały. 
- Jak to muszę? - zamiast ugryźć się w język, powiedziałem na głos swoje przemyślenia.
- Szkoda by było zostać w drugiej klasie, no nie? - lekko zgiął nogę w kolanie, zwalając ciężar ciała tylko na jedno, biedne udo. 

Uwierzyłbym w te słowa, gdybym nie miał jakichś nieczystych myśli. Normalny nauczyciel aż tak nie ingeruje w sprawy ucznia, a tym bardziej nie przejmuje się tak bardzo jego stanem. To daje mi podstawy, aby w miarę zachować jakiś dystans.
Odgoniłem od siebie przyprawiające o brak powietrza przypuszczenia jednym mrugnięciem powiek, po czym jakby w zwolnionym tempie wyciągnąłem dłonie po grube tomy wiedzy. Koniuszki moich palców zetknęły się już z giętkim papierem, zaczynając go powoli przygarniać. Eizo chcąc mi pomóc, ułożył swoje palce między wolnymi przestrzeniami moich, sprawiając, że wszystkie do siebie przyległy, wytwarzając cieplną łunę. Natychmiast przenosząc uwagę na jego oczy, próbowałem cokolwiek wyczytać z wyrazu twarzy, ale niestety bez zmian dostrzegałem szczery uśmiech. Po chwili cała zawartość rzeczy białowłosego wskoczyła do moich łapek, dlatego zerknąłem na niego zaskoczony.

Najpierw bawi się w ślimaka, a teraz przerzuca notatki bez żadnych skrupułów jak jakiś gepard?

Yarotouichi nie czekał na żadną odpowiedź, dlatego postawił jeden krok zmniejszający odległość, która nas dzieliła. Wślizgnął się kciukami w wewnętrzną stronę moich dłoni, wywołując u mnie automatyczne zastygnięcie.

Co to... Ma być?

Świetlisty lód badawczo odkrywał zakamarki przelewającego się złota, zaś czarne kosmyki okrywały lodowiec od góry, starając się odsłonić troszkę tej pokrywy. Przyjemne ciepełko potarło schowaną w cieniu skórę uznając, że jest ona wręcz jedwabista. Najmniejsze cebulki znajdujące się na głowie, w tym momencie uaktywniły się, mrożąc biedny umysł. Mężczyzna korzystając z mojego zdezorientowania, obserwując wszelkie reakcje, począł gilgotać moje dłonie. 

Czy on ewidentnie mnie podrywa?

Otrząsnąłem się z tego stanu i powoli chciałem się wycofać, jednak w chwili, kiedy tylko jeden nadgarstek był oblężony przez jego dotyk, niespodziewanie poderwał się z miejsca. Zwinne opuszki przejechały po całej długości nagiej ręki, kończąc wędrówkę na linii łączeń cienkiego materiału zakrywającego łokieć. Nauczyciel tym samym przybliżył się stanowczo za blisko i nim zdążyłem dokładniej zorientować się w sytuacji, ujrzałem szlachetne tęczówki tuż przed swoimi szklaczkami. Wcześniej wziąłem głębszy wdech, a po ciele rozniósł się prąd najmniejszych ciarek, którym towarzyszył zdradziecki rumieniec. Zamarłem, wstydząc się swoich własnych reakcji na tak małą rzecz wykonaną w tak krótkim czasie. Niezbyt zimne powietrze, które zarejestrowałem na swoim policzku, pokonało powstrzymywany szkarłat irytujący mnie w każdy możliwy sposób. Zdrowego koloru wargi, odsłoniły zasłony, ukazując promieniujące bielą, twarde płytki nauczyciela.

Pocałuje...?

Nie wiem skąd w tamtym momencie przybiegła do mnie owa myśl. Zamiast stresować się położeniem, oczywiście musiało mi się zachcieć pocałunku. Czy ja jestem normalny?!

Nie panując nad swoimi nerwami pozwoliłem, aby usta niepostrzeżenie się uchyliły, potęgując mój jakże słodki urok. 

- Długopis. - zupełnie nie wiem kiedy, skąd i jak wyciągnął mój cholerny długopis, ale metalowa rurka dzieląca nasze twarze, zirytowała mnie w dużym stopniu - Mam nadzieję, że sobie poradzisz. - zostawiając mnie łaskawie samemu sobie, zdążył puścić do mnie charakterystyczne, zalotne oczko.
- Poradzę... - mruknąłem niegłośno, chowając się za gęstymi włosami - Do widzenia. - dosyć boleśnie zarzuciłem plecak na prawy bark i prostując plecy, z arkuszami wyszedłem z klasy. 
- Widzenia, widzenia... - dwudziestoparolatek odprowadzając mą osobę wzrokiem, uśmiechnął się zwycięsko.

Za drzwiami bez zastanowienia oparłem się o chłodną ścianę, wypuszczając powietrze przez usta. Pokręciłem głową, czując na swoich policzkach odbijające się włosy. Nigdy więcej nie pozwolę na tak wielkie rumieńce. Do teraz moje ciało jeszcze się nie uspokoiło, przez co wszyściutko mnie pali, a w gardle panuje istna Sahara. 

Przenigdy...


***


Czerwone trampki zeskoczyły na niezbyt jasne panele, a torba zaryła w wieszak, z którego kolebiąc się chwilę, w rezultacie spadła. Ledwo utrzymując w ramionach materiał z geografii, poczłapałem do swojego pokoju i odkładając przetworzone drzewo, z ulgą glebnąłem na łóżko. Zamknąłem oczy, wdychając intensywny zapach róż.

No pięknie. W domu miała być ponoć mama, ale co mnie to dziwi... O Hiro nawet nie będę wspominał, a tymczasem siedzę sobie sam... Do tego tyle nauki przede mną... Wczoraj mogłem sobie trochę poczytać, to miałbym dzisiaj spokój, a tak to...

- Ehh... - sapnąłem chyba na całe gardło i zwlokłem się z szerokiego łoża, które pewnie odetchnęło z ulgą. 

Poszedłem przebrać się w luźne dresy oraz workowaty T-shirt, po czym rozpocząłem porządki w swoich szafkach, półkach i stercie ubrań, która nie wiem jakim cudem wylegiwała się pod biurkiem.
Podczas porządkowania książek, zdziwiłem się widząc, że sprzątam już dobrą godzinę. Zazwyczaj mój limit pedantyzmu wynosił maksymalnie trzydzieści minut, normalnie rewolucja jakaś...
Po drugim kwadransie, zadowolony zerknąłem na pokój i aż z dumy wypiąłem dumnie pierś. 

W takim razie posprzątam nieco dół i salon, a co mi tam, raz na rok mogę to zrobić. Chwyciłem cieniutką ściereczkę i płyn, kierując się na parter mieszkania. Zręcznym ślizgiem wtargnąłem do kuchni, lustrując otwartą lodówkę.

- To ty jesteś w domu? - braciszek z kolosalnym szokiem stanął na środku kafelek.
- A gdzie mam niby być? - wzruszając ramionami złapałem progi, wieszając się na nich.
- A ja wiem? Nie widziałem twoich butów, to myślałem, że cię nie ma.
- Schowałem je. - powiedziałem z ironią.
- Nie wierzę... Taisho dorasta! - wniebowzięty przemieszał coś na patelni - Ile chcesz?
- Nie rób mi teraz, zjem sobie później. - ugniatałem skronią twarde deski, przyglądając się ruchom czarnowłosego - Dobra, idę stąd. 
- Jak chcesz. - trzy razy potrząsnął solniczką, doprawiając zapewne przepyszną potrawę.

Ja tymczasem poszedłem do ulubionego salonu, aby zetrzeć wszelki, możliwy kurz. Po oczyszczeniu licznych szafek, wywlokłem odkurzacz, wojując z rurą, która ciągle podstawiała mi haki. Ja tu kulturalnie, a ona... Kto wychowuje ten sprzęt? No ja nie wiem...
Byłem przekonany, że odkurzenie włochacza będzie ciężkie, jednak w zaledwie dwie minuty uporałem się z drobnymi paprochami. Skacząc na sprężystą kończynę tego diabelskiego ustrojstwa, wepchnąłem je z powrotem do miejsca, z którego wylazło. Zauważając jedną, nie wysprzątaną półkę, od razu pogłaskałem ją materiałem.

- Taisho! No nie mogę w to uwierzyć. Podmienili cię, czy co? Z własnej woli... - Sasaki rozdziawił usta, stawiając kilka kroków, na co przewróciłem oczami. Jakoś takie żarty przestały mnie dzisiaj bawić. Z obojętnością powróciłem do polerowania już i tak błyszczącej powierzchni, obserwując liczne zarysowania - Ej, już wystarczy... - dotknął moich kostek, przez co samorzutnie energicznie wyrwałem dłoń, przypominając sobie sytuację z Eizo - Co jest?
- Nic, prąd mi przeszedł. - odchodząc od Hiro spocząłem na ukochanej kanapie, delektując się jej komfortem - Teraz muszę się pouczyć, więc wiesz. - nie zwracając na niego większej uwagi, takim zachowaniem zmusiłem go do wyjścia.

Otworzyłem podręcznik biologii i znienacka złapałem się za lewą pierś, mocno mierzwiąc materiał koszulki. Zacisnąłem zęby, słysząc ich piskliwy zgrzyt oraz skuliłem się w kłębek, którego nie sposób było rozwinąć. Mój oddech przyspieszył, a twarz trochę pobladła.

Cholera... Znowu to samo... Dlaczego ostatnio zdarza mi się to coraz częściej?

W myślach przeleciał mi obraz uśmiechniętego Eizo, który pewnie chciałby mi pomóc. On jeden...
Poczułem przyjemne rozleniwienie, przez co wygiąłem wargi w półksiężyc ukazujący politowanie dla samego siebie. Ból powoli zanikał. 

No pięknie... On ma na mnie za duży wpływ. 


9 komentarzy:

  1. Ej, czyżby ten Eizo nie przesadzał? Sama nie wiem,ale mam do niego słabość i te jego zachowania, taaa to pewnie przez te jego prowokujące gesty zaczynam go lubić ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubisz Eizo ? Przeciez on jest starszy od Taisho !
    Ja myślę że ma być tak jak na początku było

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem bardziej za Eizo niż za Higoshim ;-;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. JEZUUU...! Ja chce żeby on był z Eizoooooo.....!

      Usuń
    2. JEZUUU...! Ja chce żeby on był z Eizoooooo.....!

      Usuń
  4. Widzę jak powoli z tym opowiadaniem robi się coś niedobrego... Już w ogóle Nie ma nic pomiędzy Yosuro a Taisho... Tak jakby zszedł na dalszy plan... Z 10 rozdziałów już wszystko jest takie... No poznaje nowe osoby i wgl coś mi tu Nie pasi :c -YoOomixkun

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak bardzo chciałam aby Eizo pocałował Taisho,a Higoshi to zobaczył xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nom to by było dobre, może wtedy by coś drgnęło pomiędzy Taisho a Higoshi'm.

      Suzi

      Usuń
  6. ;-; To opowiadanie chyba Ci sie nie udalo co? Nie wiem jak dalej ale po 54 rozdzialach stwierdzam nudne.. Nic sie tu niedzieje, ladnie farmuujesz zdania ale czasem wywod o jednej mysli jest na pol rozdzialu, kurwde jak oni beda razem dopiero pod koniec to ja sie zalamie.. Ile mozna czekac na jedna akcje..mogl go chociaz pocalowac czy cus~RR

    OdpowiedzUsuń