9.06.2012

Rozdział 67

Czy zgodziłby się pan na to, aby pańska żona wyszła ze mną tego wieczora? Moglibyśmy sprawdzić, czy jest uczciwa i kocha tylko pana. A nie! Oczywiście, że w razie komplikacji bezpiecznie odwiózłbym ją do domu. Z ostatniej chwili! Na drodze krajowej nr 256 zderzyły się dwa tiry. Jeden z nich przewoził ropę naf... Dodajemy szczyptę soli, kurkumy, a dla wybrednych można dosypać odrobinkę zmielono kardamonu, by otrzymać orzeźwiający posmak. Będziesz ze mną?

- Nudy. - burknąłem do siebie i po wyłączeniu telewizora rzuciłem pilotem w kanapę - Jak nie kataklizm, to jakieś rozterki sercowe. - z grymasem oraz ciężkim stopami zwlokłem się z łóżka i przekroczyłem próg salonu.
- Takie jest życie braciszku. - Hiro uniósł głowę, aby zabawnie wygiąć szyję, pozwalając na wypłynięcie cieczy z nagrzanego kubka - Chcesz kawy?
- Nie, dzięki. Wolę coś zjeść. - ominąłem go, wchodząc do chłodnej z rana kuchni. 
- A ty nie w szkole?
- Nie. - otworzyłem lodówkę i złapałem szklaną miskę, w której znajdowała się przepyszna, własnej roboty sałatka. 
- Ej, to na obiad. - czerwony kubek wylądował w zmywarce, a nade mną zawisł goryl.
- Trudno, uznaj, że już go zjadłem.
- Zaraz, zaraz... To nie moja sałatka... - odkleił lepką folię od sztywnego naczynia, a jego brwi ze współczuciem nacisnęły na powieki. - I tę robisz tylko na jeden dzień w roku...
- No patrz, pamiętasz takie rzeczy? Przecież nie było cię w domu.
- Niby nie, ale... Zjesz to sam? - uśmiechnął się przyjaźnie, dłoń kładąc na moim barku.
- Tak. - wyciągnąłem z szuflady łyżeczkę, strącając z ramienia ciężkawą rękę - Wyjątkowo dzisiaj chcę pobyć sam, rozumiesz?
- Idę do pracy. - rozwalił mój przepiękny fryz, szczerząc się jak głupi do sera - Tylko nie podpal domu.

Pstryknął energicznie palcami, gdy zobaczył swoje czarne buty i torbę, natomiast ja ruszyłem na górę, aby trochę odpocząć w towarzystwie muzyki. Kiedy znalazłem się w swoich czterech ścianach, podszedłem do okna stwierdzając, że jest wyjątkowo ładna pogoda. 
Dlaczego akurat w tym dniu to samo dzieje się co roku? To mało prawdopodobne, ale jednak.

Usiadłem przy biurku, zgarnąłem laptopa, a porcelanową rzecz postawiłem nieco dalej, ale tak, bym mógł bez przeszkód pochłaniać jej zawartość. Nacisnąłem guzik i dla upewnienia zerknąłem na kalendarz.
Matko...
Osunąłem się, kryjąc twarz w pięknych, szarych rękawach bluzy. To jest jakieś chore. Rok w rok to samo, jakbym podświadomie to sobie wmawiał. Potworne uczucie, kiedy chcesz z czymś walczyć, ale tak mocno jesteś przyparty do muru, że czujesz bezradność, co w rezultacie kończy się przygnębieniem i obojętnością.
Gitara... Gitara... Szlag by ją!

Okręciłem się na krześle, włączając jakąś muzykę, ponieważ przetwornik instrumentu wyjątkowo mnie zirytował. Otworzyłem ulubiony folder, lecz po chwili bardziej zrezygnowany włączyłem stację z fajnymi kawałkami. Powoli jadłem warzywną sałatkę, coraz bardziej przemieszczając wzrok w stronę gitary. Nagle, jakbym pożałował wcześniejszych myśli, zerwałem się z siedzenia i przykucnąłem przed elektrykiem, biorąc w dłoń cienki gryf, a w drugą pozostałą część kształtnej budowy. Jak jakaś nastolatka z wahaniami nastroju, objąłem okrągłą gitarkę, a policzek przyłożyłem do piątego progu.

Co by było, gdybym nie obiecał? Moje życie wyglądałoby inaczej?


***


Po godzinie czternastej postanowiłem wydostać się z wielowarstwowej skorupy, dlatego złapałem wcześniej przygotowaną jednorazówkę i zamknąłem mieszkanie na wszystkie spusty. Zmrużyłem powieki, gdyż nadmiar słońca uniemożliwiał mi normalne widzenie. Patrząc na dół, prześlizgnąłem się spojrzeniem po lśniącej pieszczoszce, która kiedyś należała do Yasuro, a teraz kryła pod sobą kluczyk do szkolnego sprzętu. Westchnąłem ledwo dosłyszalnie i skręciłem w małą uliczkę, prowadzącą do niewielkiego lasku, przed którym kilka tygodniu temu leżałem z aniołkiem na pagórku... Eh, co by w tej sytuacji pomyślał?
Zatrzymałem się przed piaszczystą ścieżką, obserwując dzieci bawiące się na ogromnym placu zabaw. Nareszcie miasto zrobiło coś pożytecznego i fundnęło pociechom zabawę. Kiedy przejeżdżał samochód, zdawało mi się, że słyszę jakiś krzyk, toteż rozejrzałem się wokół, ale niczego nie dostrzegając postawiłem jeden krok prowadzący do stopni wspomnień. 
Co roku te same, identyczne, jakby mózg nie mógł zmienić chociaż głupiej kolejności. Co mu się dziwić, też bym wolał mieć porządek i być przygotowany na różne chwile, to pozwala spokojnie przygotować się na to, co nadejdzie. Pogoda... Jakby od tamtej daty się zatrzymała, ciekawe...

- Taisho! - ktoś nieźle zmachany poklepał moje ramię, odwracając mnie błyskawicznie w swoim kierunku. Wytrzeszczyłem gałki oczne, a moje serce czując gigantyczny impuls, przyspieszyło wolne bicie - Wołam cię i wołam, a ty nie słyszysz. - no tak, zapomniałem, że dzisiaj lekcje mieliśmy skończyć wcześniej... Czyżby przeznaczenie? Ciekawe czy ktoś się o mnie martwił...? Nie udzielając odpowiedzi, nieustannie wlepiony byłem w nawet szerokawy uśmiech, który po upływie kilku sekund nieco zmalał - Coś się stało, że nie przyszedłeś? Akane zaczęła już wymyślać jakieś czarne scenariusze, bo miałeś wyłączony telefon. - miałem? A no tak, zapomniałem go naładować - Ukyo ciągle mnie przekonywał, że wiem, gdzie jesteś, tylko cię kryję, bo tobie znudziło się uczenie. - cały Ukyś, myśli, że wszystko to jego wina, heh - Katsu mówił coś o lekarzu, ale ty nie cierpisz na żadne choroby. - w sumie to prawda... Jestem pewny, że Hanari czegoś się domyślił, ale musiał podać na zewnątrz jakiś przyziemny powód.
- A ty? - nie zmieniając poważnej, wręcz bez wyrazu miny, zapatrzony w wesołe tęczówki, od których na odległość biło życie, zadałem intrygujące mnie pytanie.
- A ja, no co... Też się martwiłem. - poprawił swój plecak, po czym odwrócił wzrok, lustrując nim mrówki pełzające po znaku. Ale jestem szczęśliwy, choć brak wiadomości o tym, że nic mi nie jest pewnie nie jest godny pochwały - Przez moment przeszła mnie myśl, że mogłeś zrobić coś głupiego... - coś dziwnego zaczęło się kumulować w moich nogach, ale odważnie i bez zmian obserwowałem orzechowe kosmyki - Przez moje gadanie, często nie wiem co mówię, a ty przecież wszystko odczuwasz dwukrotnie. Żałuję tego.
- Nie. - obudziłem się z letargu, gdy niezidentyfikowane drgawki przeszły na wysokość włosów i nie wiedzieć czemu, złapałem jego przegub, mając wysoko podniesione firanki rzęs, ukazujące zimny kolor tęczówek - Teraz zrozumiesz.- szelest osuwającej się szelki i szok wymalowany na anielskiej buzi, kiedy przejechałem palcami po jego policzku utwierdziły mnie w przekonaniu, że on jako pierwszy i ostatni pozna prawdę. Cieszyłem się, a moje oczy iskrzyły się czymś niespotykanym - Jeśli chcesz, chodź ze mną, ale nie mów nic, dopóki nie dojdziemy. 
- O-okej...

Puściłem rozgrzaną kończynę i wyprostowałem się, idąc do ciemnych bram, w których ponownie rozpalę pojedynczy płomień nadziei. 

Świeże listki kołysały się na lichych gałązkach w rytm życia, które natura dała każdemu z nich w postaci takiej, a nie innej. Jeden nieposłuszny płatek oderwał się od rośliny, wirując w powietrzu jakiś czas, a ja przymknąłem powieki, gdyż dotarł do mnie miły powiew powietrza, a piasek pod podeszwami obuwia przyjemnie przesypał się na boki. Coraz częściej dochodzę do wniosku, że nasi przodkowie byli szczęśliwi nie mając praktycznie niczego, a my męczymy się z pułapkami, które sami na siebie zastawiliśmy. 
Po minie Higoshiego wiedziałem, że było mu głupio, ponieważ dobrze znał to miejsce i zakątek, który zaraz nam się ukaże. Chyba nie przypuszczał, że mogłem wiedzieć o jego obecności, mając tu kogoś swojego. Teraz wydawał się taki słodki, uległy... Uśmiechnąłem się pod nosem, gdy wspomnienie niziutkiego, rozbieganego aniołka pojawiło mi się przed oczami. Zakręciłem w prawo i odetchnąłem, wznawiając chód. Tuż obok ścieżki, którą samodzielnie tworzyłem, z gleby wystawały szare, czarne, białe, czy też innego koloru nagrobki, niektóre więcej, niektóre mniej zdobione. Nie przysłaniały ich korony drzew, tak więc oczko w lasku z lotu ptaka wyglądało interesująco. 
Ominąłem już większość pomników, ale mój cel leżał u korzeni skromnej wiśni, której płatki standardowo przykryją grób. Biorąc w palce paczkę zapałek oraz otwarty znicz, zrobiony na wzór jakby płaskiej pochodni, przykucnąłem przed płytą i przyłożyłem dłoń do lewej piersi. To dziwne, jak bolesne doświadczenia potrafią przerodzić się w balsam, który pielęgnuje otwartą ranę, zalepiając ją. Zapaliłem knot, przysuwając znicz pod litery wyryte w marmurze, po czym pozwoliłem na domknięcie powiek. Kąciki ust uniosłem wyżej, a po minucie zrobiłem to samo z ciałem. Mogłem dokładnie odtworzyć sobie znajomy głos, nawet po tylu latach byłem w stanie... Yasuro popatrzył razem ze mną na nazwisko zmarłego, ale w rezultacie za cel obrał sobie moją osobę.

- Zawsze chciałem być sławny, wiesz? Grać na scenie, nagrywać teledyski, dawać autografy, robić zdjęcia... - słyszałem jak poruszył się na bok, oglądając moją delikatnie smutną twarz - Od kiedy pamiętam, a może nie... Kiedy zacząłem grać, zapragnąłem być sławny, żeby już nikt nie mógł mi zarzucić, że niczego nie potrafię. Chciałem, żeby wszyscy przestali się ze mnie śmiać lub wytykać palcami, jakbym był jakimś rzadkim okazem wystawionym w muzeum jako eksponat, który prędzej czy później zacznie się kurzyć. - uśmiechnąłem się życzliwie - Pamiętam, jak wracałem z podstawówki i dostrzegłem, jak jakiś starszy mężczyzna siedzi na ławce obok domu, grając na gitarze klasycznej. W ogóle nie patrzył na ręce, po prostu trącał struny, co wydawało mi się wtedy niemożliwe. Grał... Coś wolnego, przez co zachciało mi się do niego podejść. On uśmiechnął się przyjaźnie i od razu zaczął coś mówić, tłumaczyć. Sposób w jaki to robił, słowa, byłem nimi zafascynowany, a jego podejście wiele zyskało w moich oczach, ponieważ nareszcie ktoś się na mnie otworzył... A może to ja nie chciałem nikogo poznać? - popatrzyłem na niebo, po którym śmigały puszyste obłoki. Yasuro ze współczuciem oczekiwał dalszego ciągu - Pan Fumiaki zaczął uczyć mnie gry na gitarze. Nawet nie wyobrażasz sobie jaki byłem szczęśliwy, kiedy świetnie mi to wychodziło i usłyszałem, że mam talent. Dzięki temu nie musiałem myśleć o ludziach, wracałem, grałem, robiłem coś dla siebie, odpoczywałem od tych, którzy mnie ranili. Co jakiś czas pan Fumiaki zabierał mnie na spotkania, gdzie ludzie w każdym wieku mogli pokazać jak grają. Pamiętam, że zawsze wszyscy czekali na moje występy, które za każdym razem nagradzali gromkimi brawami i ciepłymi słowami. Niejedna osoba mówiła, że robię milowe kroki i pewnie za kilka lat będę mógł się równać z najlepszymi. Jako, że byłem najmłodszy, wyróżniałem się gitarą akustyczną, gdyż w brzmieniu klasycznej czegoś mi brakowało. Wsparcie pana Fumiakiego dodawało chęci do życia i postanowiłem, że będę sławny. O moich zamiarach miałem zamiar powiedzieć dużo później, ponieważ bałem się jego reakcji. Rozmawiało mi się z nim jak z własnym dziadkiem, którego rzadko widywałem, tak więc w pewnym stopniu chciałem grać dla niego, żeby był ze mnie dumny. Kochałem, kiedy po koncercie mama ściskała mnie na wszystkie możliwe sposoby, a tata chwalił, głaszcząc po głowie. W większości uczyłem się sam, a pan Fumiaki pomagał dopracować mi szczegóły oraz uczył cierpliwości.  - zaśmiałem się pod nosem, patrząc na Yasu przelotnie, lecz znowu popatrzyłem na litery - Jednak nic nie trwa wiecznie. Rok później, kiedy miałem dziesięć lat, tego dnia, który jest dziś, szedłem do niego, aby pochwalić się osiągnięciami. Gdy znalazłem się w jego mieszkaniu powiedział, że musi coś załatwić, dlatego nawet nie zdążyłem ściągnąć butów. Ogólnie wtedy wydawał mi się jakiś dziwny... Przed wyjściem usłyszałem coś, czego nie zrozumiałem : 'Taisho, niezależnie kim byś został, co byś postanowił, graj dla przyjemności, tylko dla siebie. Nie wpadnij w wir pustych sław, nie pozwól, aby chęć pieniędzy zgarnęła cię dla siebie, zostań sobą. Obiecujesz?'. Miał... Miał w oczach coś takiego, co zmusiło mnie do natychmiastowej, pozytywnej odpowiedzi. Obiecałem. - moja mina opadła, a blask źrenic stał się matowy. Higoshi jakby czując zmianę w moim nastroju, stanął bliżej, w razie co gotowy do działania - Dzień później dowiedziałem się, że umarł. Tak po prostu... To był dla mnie nóż prosto w serce. Odszedł, zostawiając mnie z mętlikiem w młodej głowie. Zamknąłem się w sobie i jedynie przy tobie zachowywałem się normalnie. - ton mojego głosu był łagodny, pozbawiony żywych, nadpobudliwych emocji - Rzuciłem granie, ponieważ złapałem jakąś blokadę. Uważałem, że jak będę grał, to sprawię mu przykrość, gdyż on już nigdy nie miał możliwości dotknięcia instrumentu, który tak bardzo kochał... - opuściłem czaszkę, spoglądając na kolor swoich butów. Po chwili ciszy, kontynuowałem - Jak widać coś mnie ciągnęło do muzyki, bo po dwóch latach jej słuchania, postanowiłem kupić elektryka i zacząć od nowa. W sklepie czułem się cudownie, jakby coś się we mnie obudziło, coś ożyło. Biegłem do domu jak dziki, aby zacząć grać. Nie czułem już żadnego oporu, ale w pewnym momencie przyszło opamiętanie. Dobrze znałem pana Fumiakiego i wiedziałem, że on nie lubił gwiazd i tej sztuczności, którą promowały, tak więc postanowiłem grać dla siebie, jak obiecałem. Kontynuować dzieło przez niego zapoczątkowane. Zgasiłem chęć bycia sławą, pożegnałem się ze sceną i marzeniami raz na zawsze. Tak, mogło wydawać się okrutne, ale sam dla siebie musiałem taki być, aby to zrozumieć. W taki sposób uczczę jego pamięć i dopełnię tę cząstkę, którą dawno mu podarowałem...
- Taisho... - zielonooki uderzył dłonią w swoje czoło i z niedowierzania pokręcił dyńką - I ty tak patrzyłeś na to przez wiele lat?
- A jak miałem patrzeć? Dziecko pamięta takie rzeczy, a obietnicy nie złamię.
- Przecież... On ci chciał przekazać, żebyś zachował rozum, kiedy staniesz się sławny.
- Co? Też o tym myślałem, ale jego zachowanie... Nie lubił gwiazd, uznałem, że nie zrobię mu tej przykrości, by nawet po śmierci nie mógł tego zobaczyć.
- Popatrz. Nie powiedziałeś mu o tym, że chciałbyś zostać sławny, nie pisnąłeś nawet słówkiem, ale on się domyślił.
- Wiem. Wiedziałem to.
- No właśnie. Widział to po twoim zapale, dlatego chciał cię ostrzec, abyś miał hamulce. - wybałuszyłem oczy i aż zapowietrzyłem się na chwilę.

Z jednej strony myślałem tak jak Yasuro, ale nigdy nie chciałem dopuścić tego zdania do mózgu... Jestem debilem! Przeoczyć tak ważny szczegół, który dojrzał obserwator... Matko, jako dziecko doszedłem do takich wniosków i przyzwyczaiłem się do nich na tyle, aby teraz nie myśleć nad ich sensem... Yasu ma rację. Trwać tyle lat w takim dziecinnym przekonaniu... Nie wierzę w to, normalnie nie wierzę, że mogłem zaplątać się we własnych wspomnieniach.

- Ale i tak ta historia jest smutna. Przypomniałem sobie właśnie, że faktycznie w pewnym momencie stałeś się weselszy, a potem ci się pogorszyło, więc uznałem to za normalne...
- Trudno, nikt nie żyje wiecznie, a mi i tak odechciało się sławy. - potarłem powieki, ponieważ od dłuższego czasu powstrzymywałem łzy, które długo chowałem.
- Nie chcesz tego choć troszkę? Po twojej grze... Ty to pochłaniasz, żyjesz tym...
- Nie, chyba nie. Jest dobrze tak, jak jest... Yasu?
- Hmm? - spojrzał pytająco, gdyż stanąłem bliżej.
- Ty myślisz... - popatrzyłem na niego - Ty myślisz, że pan Fumiaki chciałby, abym grał na scenie dla kogoś? - tak, nadal jestem dziecinny i potrzebuję rady...
- Myślę, że właśnie to miał na myśli.
- W takim razie... - wyciągnąłem dłoń, oczekując jej uściśnięcia. Kiedy poczułem ciepłe palce, uśmiechnąłem się czule - Zgadzam się. Zagram na tym koncercie.

Uścisnąłem mocniej jego kończynę, aby przywrócić go do życia, którego sam go pozbawiłem. Być zaślepionym przez tyle lat... A on? Jedna chwila wystarczyła, aby to zrozumieć i skutecznie mnie uświadomić...

Nawet jeśli według własnych myśli dostałem zakaz grania... Nawet jeśli to, co powiedział pan Fumiaki okazałoby się kłamstwem, zagram dla Yasuro, dla niego... Ponieważ wiem, że on chciał, abym grał z uczuciem, a największą motywacją jest Higoshi, którego kocham ponad życie. Jestem ciekaw... Ile jeszcze będę czekał? Ale na razie dla tego, któremu oddałem połowę własnej woli, życia, chęci czy motywacji - spróbuję. Ten jeden raz zrobię coś po swojemu, aby był ze mnie dumny.


4 komentarze:

  1. Rozwaliłaś mnie tym rozdziałem. Tai wyszedł na kretyna i dziecko specjalnej troski. Dobrze,że Yasuro jego prywatny psycholog przetłumaczył mu przesłanie tego nauczyciela ;P

    OdpowiedzUsuń
  2. Poczułam oburzenie, czytając powyższy komentarz. We mnie ten rozdział obudził wzruszenie. Tak, miałam łzy w oczach czytając o panu Fumiaki'm . Taisho wcale nie wyszedł na kretyna i dziecko specjalnej troski, trochę uczucia, komentatorko. Taisho po prostu ufał panu Fumiaki'emu i nie chciał złamać danej mu przysięgi. Postaw się na jego miejscu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam sie z twoja wypowiedzia :)

      Usuń
  3. ee... Oczywiścię że wyszedł na kretyna to wszystko było za banalne nawet 10 letnie dziecko by zrozumialo że chodzi o To żeby mu woda sodowa Nie uderzyła do głowy Ale żeby robił to co kocha a on przez 7 lat tego Nie pojal ? A uświadomil sobie to w 10 sekund i zmienił wieloletnie przekonania ? Dostał olśnienia jak małpa otwierająca banana ? Wyszedł na wielkiego idiote:) czasami się uda Napisać rozdział czasem coś się Nie dopracuje i wychodzi dość banalnie :) każdy jest człowiekiem Więc ci wybaczam xD i Kto mógł jebnac taka zajębista krytykę ? Tylko Ja xd -YoOomixkun

    OdpowiedzUsuń