21.09.2018

Rozdział 8




 - No dawaj, przerzuć go. – blondyn stał przy mnie i śmiał się donośnie, mając ze mnie niezły ubaw.
 - Zajebiście, że mam jak to zrobić. – burknąłem pod nosem, opierając się biodrem o blat, a w jednym ręku trzymałem patelnię z naleśnikiem. Zabiję go, dlaczego on w ogóle tutaj jest?!

Od godziny pomagałem mu nieudolnie w robieniu naleśników, nie będąc w stanie go wyrzucić. Jakoś tak… Sam nie wiem, byłem wdzięczny i jednocześnie zły? Nie rozumiałem swoich odczuć. Cieszyłem się, że nie siedzę sam, ale z drugiej strony kląłem w myślach, że muszę paradować jak jakiś pajac. Nigdy nie gotowałem cholernych naleśników, a on mi kazał prawie wszystko robić…

- Zlituj się, boże… - mruknąłem, wywalając na wpół ściętego placka na szafkę.
- To jest lepsze niż komedia! – Lee złapał się za brzuch, zwijając na środku kuchni przez spazmy śmiechu.
- Eh… - mruknąłem odkładając patelnię. - Pierdole, nie robię! – złapałem za kule i podreptałem do salonu, w którym glebnąłem się na kanapę, wzdychając cicho.
- No dobraaaa, w końcu to ja miałem ci coś ugotować. Już nie będę się na razie więcej znęcał.
- Na razie… Super.
- Oho, Choi wpadł w tryb focha? – mężczyzna złapał za chochelkę i nalał płynnego ciasta na rozgrzany teflon.
 - Tak. – złapałem za pilota, odpalając sobie telewizor. Czas na relaks. Postaram się wyprzeć ze świadomości fakt, że blondyn hasa sobie po moim domu, jakby był w nim wcześniej co najmniej kilkaset razy.
- Dobrze,  już robię. Choć nie wiem, czy kupiłem czekoladę…

Wpatrywałem się dość intensywnie w kolorowe, migające obrazy, nawet nie rejestrując tego, abym cokolwiek oglądał. W mojej głowie gnieździły się myśli, które były skupione na tym, w jak niedorzecznej sytuacji się teraz znajduję. Siedzę teoretycznie z wrogiem we własnym mieszkaniu, a on robi naleśniki. Czyli pierwsze lepsze danie, jakie rzuciłem na poczekaniu. Taemin naprawdę tu przyszedł i co dalej? Nie wyobrażam sobie tego, żeby było lepiej. Chociaż i tak miło z jego strony, że zrobił mi zakupy. Oszczędził mi wspinaczki, bądź też użerania się z byle jaką opiekunką.

- Ile ci oddać kasy?
- Za co? – ciemnooki zmarszczył czoło, nie mogąc skojarzyć faktu, za co miałbym oddać mu pieniądze.
- Za zakupy? Same przecież nie wpadły ci w ręce.
- Aaaa, daj spokój. – machnął ręką, zręcznie, z minuty na minutę tworząc naleśnikowy stos. Nawet zacząłem być ciekaw, jak to właściwie smakuje. Zazwyczaj wolałem tradycyjną kuchnię, opartą na warzywach i makaronie oraz owocach morza. – Powiedzmy, że idę ci dzisiaj na rękę.
- Aha?! Mi na rękę?
- Robię ci kolację, a nie każę tobie robić mi kolacji, tak?
- Wylecisz stąd zaraz oknem… - warknąłem pod nosem, patrząc się na jego zadowoloną buźkę. No i co się cieszy?!

Nie wiem jak ktokolwiek może z nim długo wytrzymywać… Może ma chwile, kiedy jest spokojny i idzie się dogadać, ale potem zaczyna pieprzyć głupoty i mieć taki monolog, że ja nie wiem jak on się sam w tym łapie i wszystko pamięta. Ja po kilku minutach takiej serii słownej, mam dość. Wysiadam. Odetchnąłem, poprawiając kosmyki. Powinienem chociaż umyć głowę. I tak też zrobię. Zostawiłem blondyna w kuchni, człapiąc do łazienki, w której miałem niezłą ‘zabawę’, by ulokować się jakoś dostatecznie wygodnie i móc sięgnąć do szamponu. Mycie włosów zajęło mi jakiś kwadrans, a sam czułem się zgrzany. Mycie ciała będzie jeszcze zabawniejsze! Odetchnąłem, ciężko stąpając po panelach. Miałem już wysuszone włosy, więc jedynie je przeczesałem, aby nie sterczały na boki jak jakieś źdźbła trawy.

- Minho, chciałem powiedzieć, że twój kosz niedługo ożyje. – widziałem jak Lee zatyka nos, machając przy nim drugą dłonią.
- Co ty nie powiesz? Hoduję go specjalnie na takich gości, jak ty.
- Oh, nie trzeba było… - przewrócił oczami, związując worek i wybiegając z mieszkania.

Uniosłem brew, ponieważ nie spodziewałem się, że bez wahania weźmie śmieci i wyjdzie z nimi na zewnątrz. On jest naprawdę nieprzewidywalny i dlatego mnie tak bardzo przeraża. Stęknąłem, siadając w salonie przy swoim stoliku. Ah… Dopiero teraz zauważyłem kubek kakao, a koło niego talerz, z ładnymi trójkątami wypchanymi czekoladą. Poczułem jak zbiera mi się w buzi ślina, ponieważ aromat tej mieszanki był przyjemny i pobudzający żołądek. Na prawo od łakoci, leżały dwa szklane, czarne talerze, a na nich po widelcu i nożu dla każdego z nas. Nie powiem, postarał się. Aż zrobiło mi się miło w środku, bo nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem. Od zawsze byłem samotnikiem, który musiał sobie jakoś radzić w życiu. Przez tę kolację, jakoś złagodniałem. Muszę przestać widzieć w ludziach wrogów, bo inaczej nic się nie zmieni w mojej psychice.

- Masz przerażających sąsiadów… - Lee zamknął drzwi, po czym niechlujnie zrzucił buty, kierując się do salonu, w którym siedziałem. – Wyrzucam sobie spokojnie śmieci i jakiś starszy typek gapi się, jakby dopiero co takiego przystojniaka pierwszy raz zobaczył. – zatrzymał się, kładąc pewnie dłoń na swoim biodrze, a ciało przechylił lekko na bok. – Czaisz to?
- Może nie widział? Choć czekaj, mnie codziennie widzi. Musiał nie założyć akurat okularów.
- Nie wiem Minho, przecież wiadomo, że jestem od ciebie przystojniejszy. – z uśmiechem usiadł obok mnie, a ja uniosłem wysoko i wymownie brew – No co? Taka prawda, smutna dla ciebie, ale tak jest.

Nim się obejrzałem, nałożył mi na talerz dwa naleśniki, które po chwili posypał borówkami. Pamiętał nawet to? Ja naprawdę rzuciłem to na odczepnego, a on mi tutaj… Jejku…

- Proszę cię bardzo.  – podał mi również widelec w komplecie z nożem. Nie byłem przyzwyczajony do życzliwości, więc chwilę się zawahałem.
 - Dzięki…

To jest ta milsza strona Taemina? A może ja byłem zawsze zaślepiony swoją tragedią żeby to zobaczyć? Albo po prostu czuje się winny i dlatego to wszystko robi, a potem wszystko wróci do stanu rzeczy sprzed wypadku… Pokręciłem głową, rozwiewając myśli. Zacząłem jeść i otworzyłem szeroko oczy.

- Ty to naprawdę zrobiłeś sam?
- A z kim? Na pewno nie z tobą!
- Serio, jest przepyszne. Niechętnie, ale przyznaję. Nigdy nie jadłem takich naleśników, ale naprawdę mi smakują. – pokiwałem twierdząco głową, wpychając do ust kolejny kawałek.
- Widzisz, to ten cyjanek w środku. – blondyn uśmiechnął się szeroko i zjadł na raz połowę trójkąta.
- Mmm, tak myślałem, że to to. – napiłem się kakao i odchrząknąłem – Tak w ogóle to dzięki, że przyniosłeś mi do szpitala parę rzeczy. To dziwne, że ci się chciało, ale doceniam.
- Liczę na coś w zamian! – stuknął widelcem o talerz, powstrzymując się, by z tej dzikiej radości nie pokazać mi zębów uwalonych czekoladą, którą aktualnie przeżuwał.
- No tak… Mogłem się spodziewać.
- Chcę któregoś dnia dobre ciacho. Ale naprawdę dobre! Obojętnie czy zrobione przez ciebie czy nie. Choć w sumie to pierwsze raczej jest nierealne.
- Ej! – walnąłem go w ramię, na co lekko się zaśmiał. – Nie przeczę, że nie umiem gotować, ale ty tego nie wiesz tak? I z góry już mi tutaj ubliżasz.
- Ale fajnie, że ci smakuje. – złagodniał, na co ja znowu nie wiedziałem co odpowiedzieć. Potrafił być tak nieprzewidywalny, że głowa mała. – Wychodzisz gdzieś w ogóle od czasu do czasu?
- Jeśli zakupy w centrum handlowym się do tego zaliczają, to tak. Wychodzę.
- Oczywiście, że pytałem o jakieś miejsca, gdzie można poznać ludzi! Tobie trzeba przełamać tę barierę.
- A ty co, psycholog?
- Nie, ale na pierwszy rzut oka widać, że zamknąłeś się w przeszłości i nie chcesz z niej wyjść, obwiniając wszystko i wszystkich dookoła. Tak się żyć nie da, Minho.

Zaskoczył mnie tym, jak szybko mnie przejrzał. Nie żeby to było trudne, ale wystawił trafną w stu procentach diagnozę bez żadnego wysiłku. A przynajmniej nie wydaje mi się, żeby to go jakoś męczyło i musiał długo szukać rozwiązania. Westchnąłem,  dokańczając pierwszego naleśnika.

- Niby chcę gdzieś czasem wyjść, ale odechciewa mi się i wracam do punktu wyjścia. Nie wiem już czy to lenistwo, czy jakiś inny problem.
- Ja też tego nie wiem. – odparł, biorąc większy łyk słodkiego mleka – Ale nie szkoda ci życia na siedzenie w klatce?

Wzruszyłem ramionami, bo sam już nie byłem pewien. Niby jak tak pomyśleć, zmarnowałem wiele lat i mogłem mieć inne życie, ale z drugiej strony jakoś bardzo nie przeszkadzał mi fakt, że je marnuję. Bardziej zaczęła irytować mnie własna nieporadność i to, że nie byłem ostatnio w stanie poradzić sobie sam. Dobija mnie też fakt, że muszę wziąć się za siebie, bo nie mogę patrzeć w lustro, ani znosić własnych myśli, a i tak tkwię w miejscu i znajduję sobie wiecznie nowe wymówki. Chciałbym zacząć żyć?

- Naprawdę mi wyszły. – mruknął pod nosem widząc, że raczej nie jestem skory teraz do takiej rozmowy. – Powinienem się przekwalifikować i otworzyć własną restaurację, w której serwowałbym dobrą kolację.
- To już jakiś plan… - kiwnąłem głową, po czym pochłonąłem ostatnią część naleśnika. Mam dość, naprawdę się najadłem, ale o dziwo nie zasłodziłem. – Nie szkoda ci czasu, żeby tutaj siedzieć?
- Czy ja mam ci złamać drugą nogę?! – podniósł się oburzony, zbierając naczynia – Ja wiem, że poznaliśmy się dawno temu, ale jestem już dorosły wiesz? I jakbym nie chciał tu być, to bym nie był. Proste. – podreptał do zlewu, a ja spojrzałem za nim.
- Wiesz, chodzi mi o to, jaki mieliśmy kontakt, a jak teraz jest… No i to, że tutaj przyszedłeś z własnej woli. Dziwi mnie to, nic więcej. I szczerze mówiąc, trochę się tego boję?
- Cóż, na razie jest dobrze, więc nie będę wiele więcej myślał. Nie jesteś taki nudny, jak ci się wydaje. – jego usta wygięły się lekko do góry, a on sam zaczął zmywać naczynia. – Ale i tak się czuję zobowiązany żeby ci pomagać, okej?! Nie wyobrażaj sobie.
- No tak… - odwróciłem się w stronę ekranu, również uśmiechając pod nosem. W sumie to ma rację, to wszystko przez mój wypadek. A co będzie dalej, kto wie. Na razie się nie zabijamy, więc nie jest źle. Chociaż naprawdę chciałbym już posiedzieć sam… Zmęczenie zaczyna dawać o sobie znać. – Dzięki za kolację.
- Spoko, idź się myć.
- Co? – zamrugałem zaskoczony, nie spodziewając się takiego polecenia od jakiegoś faceta, z którym nawet nie jestem spokrewniony czy zaprzyjaźniony. Choć jakby nie patrzeć, znamy się już wiele lat i to z nim paradoksalnie najwięcej rozmawiałem, bo zawsze był…
- Co ‘co’? Może mam ci pomóc? – odchylił głowę do tyłu, by móc na mnie spojrzeć z podniesionymi brwiami.
- Możesz sobie pomarzyć. – fuknąłem, chcąc nie chcąc podnosząc się z miękkiej sofy. Ma rację, zrobię to i będę miał spokój. Może do tego czasu już pójdzie albo co…
- Nie schlebiaj sobie Choi.

Kiwając łepetyną, wykuśtykałem się z salonu, kierując do sypialni po jakieś rzeczy do spania. Zgarnąłem je i zacząłem siłować się z prysznicem, by na nowo nie zamoczyć włosów. Naprawdę usztywniona noga nieźle krępuje ruchy. Nie mówiąc już o żebrach, które nie pozwalały mocno opierać ciężaru ciała na rękach, bo od razu rwały i smagały gorącem. Trochę mi to zajęło, ale w sumie nigdzie się nie spieszyłem. Przez moment nawet zapomniałem, że gdzieś za ścianą chyba? Jest Taemin. Było niewyobrażalnie cicho. Ledwo dolatywał do mnie dźwięk ściszonego telewizora. Nałożyłem na siebie ciemną koszulkę i bokserki, po czym skierowałem się do salonu. To co tam zastałem, nieco mnie zdziwiło.

Taemin leżał zwinięty jak krewetka na połowie sofy, mając jedną rękę pod policzkiem, natomiast drugą przytulał poduszkę. Pewnie przez to, że leżał na boku, miał lekko uchylone usta. Miałem plan wywalić go z domu, jak tylko wyjdę z kąpieli, ale po zobaczeniu tego widoku, coś się we mnie zlitowało. W końcu tylko on tutaj przyszedł tak? I nie było wcale źle, więc czemu nie. Jak chce, to niech sobie tutaj śpi. Westchnąłem, zgarniając czarny, puchowy koc i powoli nakryłem nim blondyna, zaczynając delikatnie od położenia materiału na jego nogach, a kończąc na ramionach. Czasem naprawdę wpada w taki słowotok, że zastanawiam się jak ja to wytrzymuję. Nigdy nie zrozumiem ludzi, którym nie zamyka się jadaczka. Na cholerę tyle mielić językiem? Świat się od tego nie zawali, a w szpitalu Lee przechodził samego siebie, gadając o pierdołach. Teraz wyglądał spokojnie i tak, jak powinien się na co dzień prezentować. Ale cóż, nie ma idealnego człowieka, więc nic nie poradzę. Miło teraz popatrzeć na jego cichą wersję, która nie lata od kąta w kąt.

Dziwi mnie tylko, że był w stanie tutaj zasnąć. Może jednak nie jestem taki zły, skoro mógł się na tyle zrelaksować i zaufać, by móc udać się w krainę snów. Popatrzyłem na niego ostatni raz i wyłączyłem telewizor, kierując się do sypialni. Nie ma co udawać, jestem zmęczony, więc i mi przyda się chwila odpoczynku. Nie wiem co zastanę tutaj rano, więc lepiej odpoczywać. Nie mam pojęcia co w ogóle będę robił przez te kilka tygodni wolnego, ale muszę znaleźć sobie pożyteczne zajęcie. Od tego wypadku zacząłem strasznie dużo myśleć. A może to wina Taemina i hyunga, którego miałem przyjemność spotkać? Nie mam zielonego pojęcia, ale jestem wycieńczony wiecznymi rozmyślaniami, które tylko się nakręcały i nie dawały odpocząć stronie mentalnej.

Położyłem się, gasząc światło tuż przy łóżku. Nakryłem się kołdrą, po czym zaśmiałem się cicho pod nosem. Kto by pomyślał, że będę spał w swoim własnym domu, z Taeminem za ścianą, po wspólnie spędzonej kolacji i pogawędce bez kłótni. Jakby mi to ktoś powiedział wiele lat temu, to bym roześmiał mu się prosto w twarz. Teraz wcale nie było mi do śmiechu, bo to wszystko napawało mnie niewytłumaczalnym lękiem, przed nową rzeczywistością.

2 komentarze:

  1. Hej,
    przepraszam, że dopiero teraz komentuje, ale brak czasu i po części to, że ostatnio usunęło mi wszystkie dane z blogów czyli to co przeczytałam i wypadałoby skomentować, jak i gotowe już komentarze (staram się napisać coś na bieżąco, jak czytam - bo więcej mam czasu na czytanie jednak)
    dość marudzenia, jeśli chodzi o sam rozdział, miło tak spokojnie Teamin naprawdę podszedł na poważnie do zrobienia tych naleśników, ale tak czas miło zlecił może uda się tak otworzyć na świat...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    naprawdę miło, Teamin na poważnie podszedł do zrobienia tych naleśników i zapamiętał wszystko co ten tak powiedział, a nawet trochę zadbał o mieszkanie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń