- No dawaj, przerzuć go. – blondyn stał przy
mnie i śmiał się donośnie, mając ze mnie niezły ubaw.
- Zajebiście, że mam jak to zrobić. –
burknąłem pod nosem, opierając się biodrem o blat, a w jednym ręku trzymałem
patelnię z naleśnikiem. Zabiję go, dlaczego on w ogóle tutaj jest?!
Od
godziny pomagałem mu nieudolnie w robieniu naleśników, nie będąc w stanie go
wyrzucić. Jakoś tak… Sam nie wiem, byłem wdzięczny i jednocześnie zły? Nie
rozumiałem swoich odczuć. Cieszyłem się, że nie siedzę sam, ale z drugiej
strony kląłem w myślach, że muszę paradować jak jakiś pajac. Nigdy nie
gotowałem cholernych naleśników, a on mi kazał prawie wszystko robić…
- Zlituj
się, boże… - mruknąłem, wywalając na wpół ściętego placka na szafkę.
- To
jest lepsze niż komedia! – Lee złapał się za brzuch, zwijając na środku kuchni
przez spazmy śmiechu.
- Eh… -
mruknąłem odkładając patelnię. - Pierdole, nie robię! – złapałem za kule i
podreptałem do salonu, w którym glebnąłem się na kanapę, wzdychając cicho.
- No
dobraaaa, w końcu to ja miałem ci coś ugotować. Już nie będę się na razie
więcej znęcał.
- Na
razie… Super.
- Oho,
Choi wpadł w tryb focha? – mężczyzna złapał za chochelkę i nalał płynnego
ciasta na rozgrzany teflon.
- Tak. – złapałem za pilota, odpalając sobie
telewizor. Czas na relaks. Postaram się wyprzeć ze świadomości fakt, że blondyn
hasa sobie po moim domu, jakby był w nim wcześniej co najmniej kilkaset razy.
-
Dobrze, już robię. Choć nie wiem, czy
kupiłem czekoladę…
Wpatrywałem
się dość intensywnie w kolorowe, migające obrazy, nawet nie rejestrując tego,
abym cokolwiek oglądał. W mojej głowie gnieździły się myśli, które były
skupione na tym, w jak niedorzecznej sytuacji się teraz znajduję. Siedzę
teoretycznie z wrogiem we własnym mieszkaniu, a on robi naleśniki. Czyli
pierwsze lepsze danie, jakie rzuciłem na poczekaniu. Taemin naprawdę tu
przyszedł i co dalej? Nie wyobrażam sobie tego, żeby było lepiej. Chociaż i tak
miło z jego strony, że zrobił mi zakupy. Oszczędził mi wspinaczki, bądź też
użerania się z byle jaką opiekunką.
- Ile ci
oddać kasy?
- Za co?
– ciemnooki zmarszczył czoło, nie mogąc skojarzyć faktu, za co miałbym oddać mu
pieniądze.
- Za
zakupy? Same przecież nie wpadły ci w ręce.
- Aaaa,
daj spokój. – machnął ręką, zręcznie, z minuty na minutę tworząc naleśnikowy
stos. Nawet zacząłem być ciekaw, jak to właściwie smakuje. Zazwyczaj wolałem
tradycyjną kuchnię, opartą na warzywach i makaronie oraz owocach morza. –
Powiedzmy, że idę ci dzisiaj na rękę.
- Aha?!
Mi na rękę?
- Robię
ci kolację, a nie każę tobie robić mi kolacji, tak?
-
Wylecisz stąd zaraz oknem… - warknąłem pod nosem, patrząc się na jego
zadowoloną buźkę. No i co się cieszy?!
Nie wiem
jak ktokolwiek może z nim długo wytrzymywać… Może ma chwile, kiedy jest
spokojny i idzie się dogadać, ale potem zaczyna pieprzyć głupoty i mieć taki
monolog, że ja nie wiem jak on się sam w tym łapie i wszystko pamięta. Ja po
kilku minutach takiej serii słownej, mam dość. Wysiadam. Odetchnąłem,
poprawiając kosmyki. Powinienem chociaż umyć głowę. I tak też zrobię. Zostawiłem
blondyna w kuchni, człapiąc do łazienki, w której miałem niezłą ‘zabawę’, by
ulokować się jakoś dostatecznie wygodnie i móc sięgnąć do szamponu. Mycie
włosów zajęło mi jakiś kwadrans, a sam czułem się zgrzany. Mycie ciała będzie
jeszcze zabawniejsze! Odetchnąłem, ciężko stąpając po panelach. Miałem już
wysuszone włosy, więc jedynie je przeczesałem, aby nie sterczały na boki jak
jakieś źdźbła trawy.
- Minho,
chciałem powiedzieć, że twój kosz niedługo ożyje. – widziałem jak Lee zatyka
nos, machając przy nim drugą dłonią.
- Co ty
nie powiesz? Hoduję go specjalnie na takich gości, jak ty.
- Oh,
nie trzeba było… - przewrócił oczami, związując worek i wybiegając z
mieszkania.
Uniosłem
brew, ponieważ nie spodziewałem się, że bez wahania weźmie śmieci i wyjdzie z
nimi na zewnątrz. On jest naprawdę nieprzewidywalny i dlatego mnie tak bardzo
przeraża. Stęknąłem, siadając w salonie przy swoim stoliku. Ah… Dopiero teraz
zauważyłem kubek kakao, a koło niego talerz, z ładnymi trójkątami wypchanymi
czekoladą. Poczułem jak zbiera mi się w buzi ślina, ponieważ aromat tej mieszanki
był przyjemny i pobudzający żołądek. Na prawo od łakoci, leżały dwa szklane,
czarne talerze, a na nich po widelcu i nożu dla każdego z nas. Nie powiem,
postarał się. Aż zrobiło mi się miło w środku, bo nigdy wcześniej czegoś
takiego nie doświadczyłem. Od zawsze byłem samotnikiem, który musiał sobie
jakoś radzić w życiu. Przez tę kolację, jakoś złagodniałem. Muszę przestać
widzieć w ludziach wrogów, bo inaczej nic się nie zmieni w mojej psychice.
- Masz
przerażających sąsiadów… - Lee zamknął drzwi, po czym niechlujnie zrzucił buty,
kierując się do salonu, w którym siedziałem. – Wyrzucam sobie spokojnie śmieci
i jakiś starszy typek gapi się, jakby dopiero co takiego przystojniaka pierwszy
raz zobaczył. – zatrzymał się, kładąc pewnie dłoń na swoim biodrze, a ciało
przechylił lekko na bok. – Czaisz to?
- Może
nie widział? Choć czekaj, mnie codziennie widzi. Musiał nie założyć akurat
okularów.
- Nie
wiem Minho, przecież wiadomo, że jestem od ciebie przystojniejszy. – z
uśmiechem usiadł obok mnie, a ja uniosłem wysoko i wymownie brew – No co? Taka
prawda, smutna dla ciebie, ale tak jest.
Nim się
obejrzałem, nałożył mi na talerz dwa naleśniki, które po chwili posypał
borówkami. Pamiętał nawet to? Ja naprawdę rzuciłem to na odczepnego, a on mi
tutaj… Jejku…
- Proszę
cię bardzo. – podał mi również widelec w
komplecie z nożem. Nie byłem przyzwyczajony do życzliwości, więc chwilę się
zawahałem.
- Dzięki…
To jest
ta milsza strona Taemina? A może ja byłem zawsze zaślepiony swoją tragedią żeby
to zobaczyć? Albo po prostu czuje się winny i dlatego to wszystko robi, a potem
wszystko wróci do stanu rzeczy sprzed wypadku… Pokręciłem głową, rozwiewając
myśli. Zacząłem jeść i otworzyłem szeroko oczy.
- Ty to
naprawdę zrobiłeś sam?
- A z
kim? Na pewno nie z tobą!
- Serio,
jest przepyszne. Niechętnie, ale przyznaję. Nigdy nie jadłem takich naleśników,
ale naprawdę mi smakują. – pokiwałem twierdząco głową, wpychając do ust kolejny
kawałek.
-
Widzisz, to ten cyjanek w środku. – blondyn uśmiechnął się szeroko i zjadł na
raz połowę trójkąta.
- Mmm,
tak myślałem, że to to. – napiłem się kakao i odchrząknąłem – Tak w ogóle to
dzięki, że przyniosłeś mi do szpitala parę rzeczy. To dziwne, że ci się
chciało, ale doceniam.
- Liczę
na coś w zamian! – stuknął widelcem o talerz, powstrzymując się, by z tej
dzikiej radości nie pokazać mi zębów uwalonych czekoladą, którą aktualnie
przeżuwał.
- No
tak… Mogłem się spodziewać.
- Chcę
któregoś dnia dobre ciacho. Ale naprawdę dobre! Obojętnie czy zrobione przez
ciebie czy nie. Choć w sumie to pierwsze raczej jest nierealne.
- Ej! –
walnąłem go w ramię, na co lekko się zaśmiał. – Nie przeczę, że nie umiem
gotować, ale ty tego nie wiesz tak? I z góry już mi tutaj ubliżasz.
- Ale
fajnie, że ci smakuje. – złagodniał, na co ja znowu nie wiedziałem co
odpowiedzieć. Potrafił być tak nieprzewidywalny, że głowa mała. – Wychodzisz
gdzieś w ogóle od czasu do czasu?
- Jeśli
zakupy w centrum handlowym się do tego zaliczają, to tak. Wychodzę.
-
Oczywiście, że pytałem o jakieś miejsca, gdzie można poznać ludzi! Tobie trzeba
przełamać tę barierę.
- A ty
co, psycholog?
- Nie,
ale na pierwszy rzut oka widać, że zamknąłeś się w przeszłości i nie chcesz z
niej wyjść, obwiniając wszystko i wszystkich dookoła. Tak się żyć nie da,
Minho.
Zaskoczył
mnie tym, jak szybko mnie przejrzał. Nie żeby to było trudne, ale wystawił
trafną w stu procentach diagnozę bez żadnego wysiłku. A przynajmniej nie wydaje
mi się, żeby to go jakoś męczyło i musiał długo szukać rozwiązania.
Westchnąłem, dokańczając pierwszego
naleśnika.
- Niby
chcę gdzieś czasem wyjść, ale odechciewa mi się i wracam do punktu wyjścia. Nie
wiem już czy to lenistwo, czy jakiś inny problem.
- Ja też
tego nie wiem. – odparł, biorąc większy łyk słodkiego mleka – Ale nie szkoda ci
życia na siedzenie w klatce?
Wzruszyłem
ramionami, bo sam już nie byłem pewien. Niby jak tak pomyśleć, zmarnowałem
wiele lat i mogłem mieć inne życie, ale z drugiej strony jakoś bardzo nie
przeszkadzał mi fakt, że je marnuję. Bardziej zaczęła irytować mnie własna
nieporadność i to, że nie byłem ostatnio w stanie poradzić sobie sam. Dobija
mnie też fakt, że muszę wziąć się za siebie, bo nie mogę patrzeć w lustro, ani
znosić własnych myśli, a i tak tkwię w miejscu i znajduję sobie wiecznie nowe
wymówki. Chciałbym zacząć żyć?
-
Naprawdę mi wyszły. – mruknął pod nosem widząc, że raczej nie jestem skory
teraz do takiej rozmowy. – Powinienem się przekwalifikować i otworzyć własną
restaurację, w której serwowałbym dobrą kolację.
- To już
jakiś plan… - kiwnąłem głową, po czym pochłonąłem ostatnią część naleśnika. Mam
dość, naprawdę się najadłem, ale o dziwo nie zasłodziłem. – Nie szkoda ci
czasu, żeby tutaj siedzieć?
- Czy ja
mam ci złamać drugą nogę?! – podniósł się oburzony, zbierając naczynia – Ja
wiem, że poznaliśmy się dawno temu, ale jestem już dorosły wiesz? I jakbym nie
chciał tu być, to bym nie był. Proste. – podreptał do zlewu, a ja spojrzałem za
nim.
- Wiesz,
chodzi mi o to, jaki mieliśmy kontakt, a jak teraz jest… No i to, że tutaj przyszedłeś
z własnej woli. Dziwi mnie to, nic więcej. I szczerze mówiąc, trochę się tego
boję?
- Cóż,
na razie jest dobrze, więc nie będę wiele więcej myślał. Nie jesteś taki nudny,
jak ci się wydaje. – jego usta wygięły się lekko do góry, a on sam zaczął zmywać
naczynia. – Ale i tak się czuję zobowiązany żeby ci pomagać, okej?! Nie
wyobrażaj sobie.
- No
tak… - odwróciłem się w stronę ekranu, również uśmiechając pod nosem. W sumie
to ma rację, to wszystko przez mój wypadek. A co będzie dalej, kto wie. Na razie
się nie zabijamy, więc nie jest źle. Chociaż naprawdę chciałbym już posiedzieć
sam… Zmęczenie zaczyna dawać o sobie znać. – Dzięki za kolację.
- Spoko,
idź się myć.
- Co? –
zamrugałem zaskoczony, nie spodziewając się takiego polecenia od jakiegoś
faceta, z którym nawet nie jestem spokrewniony czy zaprzyjaźniony. Choć jakby
nie patrzeć, znamy się już wiele lat i to z nim paradoksalnie najwięcej
rozmawiałem, bo zawsze był…
- Co
‘co’? Może mam ci pomóc? – odchylił głowę do tyłu, by móc na mnie spojrzeć z podniesionymi
brwiami.
- Możesz
sobie pomarzyć. – fuknąłem, chcąc nie chcąc podnosząc się z miękkiej sofy. Ma
rację, zrobię to i będę miał spokój. Może do tego czasu już pójdzie albo co…
- Nie
schlebiaj sobie Choi.
Kiwając
łepetyną, wykuśtykałem się z salonu, kierując do sypialni po jakieś rzeczy do
spania. Zgarnąłem je i zacząłem siłować się z prysznicem, by na nowo nie
zamoczyć włosów. Naprawdę usztywniona noga nieźle krępuje ruchy. Nie mówiąc już
o żebrach, które nie pozwalały mocno opierać ciężaru ciała na rękach, bo od
razu rwały i smagały gorącem. Trochę mi to zajęło, ale w sumie nigdzie się nie
spieszyłem. Przez moment nawet zapomniałem, że gdzieś za ścianą chyba? Jest
Taemin. Było niewyobrażalnie cicho. Ledwo dolatywał do mnie dźwięk ściszonego telewizora.
Nałożyłem na siebie ciemną koszulkę i bokserki, po czym skierowałem się do
salonu. To co tam zastałem, nieco mnie zdziwiło.
Taemin
leżał zwinięty jak krewetka na połowie sofy, mając jedną rękę pod policzkiem,
natomiast drugą przytulał poduszkę. Pewnie przez to, że leżał na boku, miał
lekko uchylone usta. Miałem plan wywalić go z domu, jak tylko wyjdę z kąpieli,
ale po zobaczeniu tego widoku, coś się we mnie zlitowało. W końcu tylko on
tutaj przyszedł tak? I nie było wcale źle, więc czemu nie. Jak chce, to niech
sobie tutaj śpi. Westchnąłem, zgarniając czarny, puchowy koc i powoli nakryłem
nim blondyna, zaczynając delikatnie od położenia materiału na jego nogach, a
kończąc na ramionach. Czasem naprawdę wpada w taki słowotok, że zastanawiam się
jak ja to wytrzymuję. Nigdy nie zrozumiem ludzi, którym nie zamyka się
jadaczka. Na cholerę tyle mielić językiem? Świat się od tego nie zawali, a w
szpitalu Lee przechodził samego siebie, gadając o pierdołach. Teraz wyglądał
spokojnie i tak, jak powinien się na co dzień prezentować. Ale cóż, nie ma
idealnego człowieka, więc nic nie poradzę. Miło teraz popatrzeć na jego cichą
wersję, która nie lata od kąta w kąt.
Dziwi
mnie tylko, że był w stanie tutaj zasnąć. Może jednak nie jestem taki zły,
skoro mógł się na tyle zrelaksować i zaufać, by móc udać się w krainę snów.
Popatrzyłem na niego ostatni raz i wyłączyłem telewizor, kierując się do
sypialni. Nie ma co udawać, jestem zmęczony, więc i mi przyda się chwila
odpoczynku. Nie wiem co zastanę tutaj rano, więc lepiej odpoczywać. Nie mam
pojęcia co w ogóle będę robił przez te kilka tygodni wolnego, ale muszę znaleźć
sobie pożyteczne zajęcie. Od tego wypadku zacząłem strasznie dużo myśleć. A
może to wina Taemina i hyunga, którego miałem przyjemność spotkać? Nie mam zielonego
pojęcia, ale jestem wycieńczony wiecznymi rozmyślaniami, które tylko się
nakręcały i nie dawały odpocząć stronie mentalnej.
Położyłem
się, gasząc światło tuż przy łóżku. Nakryłem się kołdrą, po czym zaśmiałem się
cicho pod nosem. Kto by pomyślał, że będę spał w swoim własnym domu, z Taeminem
za ścianą, po wspólnie spędzonej kolacji i pogawędce bez kłótni. Jakby mi to
ktoś powiedział wiele lat temu, to bym roześmiał mu się prosto w twarz. Teraz
wcale nie było mi do śmiechu, bo to wszystko napawało mnie niewytłumaczalnym
lękiem, przed nową rzeczywistością.
Hej,
OdpowiedzUsuńprzepraszam, że dopiero teraz komentuje, ale brak czasu i po części to, że ostatnio usunęło mi wszystkie dane z blogów czyli to co przeczytałam i wypadałoby skomentować, jak i gotowe już komentarze (staram się napisać coś na bieżąco, jak czytam - bo więcej mam czasu na czytanie jednak)
dość marudzenia, jeśli chodzi o sam rozdział, miło tak spokojnie Teamin naprawdę podszedł na poważnie do zrobienia tych naleśników, ale tak czas miło zlecił może uda się tak otworzyć na świat...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńnaprawdę miło, Teamin na poważnie podszedł do zrobienia tych naleśników i zapamiętał wszystko co ten tak powiedział, a nawet trochę zadbał o mieszkanie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga