Nie wiem
jak to się wydarzyło, ale Taemin od kilku dni został stałym bywalcem w moim
szpitalnym pokoiku. Nie byłoby w tym w sumie nic dziwnego, gdyby nie to, że wcześniej
skakaliśmy sobie do gardeł, a godzina spotkania grubo przekraczała północ.
Nigdy bym się nie spodziewał, że to on będzie mnie odwiedzał, a co najlepsze,
że naprawdę będę na to czekał. Miałem złamaną lewą nogę, więc połowę dnia
leżałem na łóżku, natomiast pozostałą część spędzałem na tułaczce po
szpitalnych korytarzach. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że w domu również
nie robiłem niczego produktywnego, tylko łaziłem bądź zalegałem na kanapie jak
ostatni leń, bądź też człowiek bez pasji i zainteresowań. Zaczęło mnie to naprawdę
martwić, tak więc chciałem o tym dzisiaj porozmawiać z Taeminem. Sam nie wiem
dlaczego akurat z nim, mógłbym iść do jakiegoś specjalisty, ale na samą myśl,
że mógłbym przegapić nocny, Taeminowski seans szpitalny, moja głowa kiwała się
poziomo na boki.
Była już
druga dwadzieścia dwa, a po Lee nie było śladu. Zacząłem się zastanawiać, czy
może jednak nasze towarzystwo nie jest najlepszym pomysłem, bo mamy zbyt różne
charaktery. Chociaż nie wydarzyło się nic złego, żeby miał mieć jakieś ‘ale’ w
stosunku do przyjścia tutaj. Po chwili podskoczyłem, kiedy drzwi na korytarzu
trzasnęły jak piorun podczas burzy w środku nocy. Usłyszałem głośne i
pospieszne tupanie, a po chwili z zadyszką do mojej sali wpadł blondyn,
wślizgując się pod łóżko jak rozpędzony pingwin sunący na swoim brzuchu po
lodzie. Nim zdążyłem o cokolwiek spytać, zobaczyłem jak po korytarzu przechodzi
ochroniarz, wyraźnie zirytowany. Uśmiechnąłem się pod nosem, powstrzymując
swoją buzię od donośnego śmiechu. Całe zdarzenie wyglądało jak jakaś scena z
filmu, w którym pilnujący obiektów nigdy nie byli zbyt rozgarnięci.
- Już
możesz wyjść, wiesz? – przechyliłem lekko ciało na lewo, jakbym chciał zajrzeć
pod mebel, na którym leżałem.
- Nie
śmiej się. Boże. – Lee wypełzł spod łóżka, otrzepując swoje kolana i brzuch. –
Wiesz jak żem się wystraszył? Okej, nie jestem z prawem na ‘ty’, ale nie
chciałbym mieć jakichś problemów, a ten grubas mnie musiał zauważyć! Zachciało
się iść w nocy do kibla zamiast spać. Czy ochroniarze nie powinni tylko
siedzieć?! – usiadł bokiem do mnie, dość blisko mojej talii.
- Nie
przypominam sobie takiego scenariusza. – pogładziłem swoimi palcami kącik moich
ust, by rozmasować je od nadmiernego unoszenia ich.
-
Myślałem, że życie stracę! Poczułem się jak kryminalista.
- Taa, kryminalista
zakradający się do chorego w szpitalu z podejrzanymi paczuszkami.
- No
dokładnie. – westchnął, poprawiając rozwichrzone swoje kosmyki.
Od razu
polepszył mi się humor. Uśmiech nie chciał schodzić z mojej twarzy, co naprawdę
zaczynało boleć poprzez nadwyrężanie nieprzyzwyczajonych do tego mięśni. Z
chwilą, kiedy do mnie przychodził czułem, że moje życie nabiera jakiegoś
koloru. Co prawda słabo nasyconego, ale kolor zawsze jest kolorem.
- Wiesz
jakie mam ostatnio beznadziejne dni w pracy? Mało ludzi przychodzi, jak ja mam
żyć?
- A co
tak właściwie robisz? – spytałem, będąc szczerze zaciekawiony kim postanowił
się stać.
-
Fryzjerem. I to nie byle jakim! Klienci zawsze sobie chwalą moją staranność i
miłą obsługę, a ostatnio przez te wieczne deszcze nikomu nie chce się
przychodzić. Ciężko jest.
- No
cóż, im gorsza czy lepsza pogoda, u mnie zawsze jest dużo pacjentów. Nie jestem
w stanie często wszystkich obrobić razem z chłopakami. Także współczuję.
- Jak
tak dalej będzie, to mogę to zamykać i ciąć na ulicy. – mruknął, po czym
spojrzał się na mnie wyraźnie pobudzony. – Czemu tak właściwie postanowiłeś
zostać lekarzem? Przez rodziców?
- Dobre
pytanie... – wzruszyłem nieznacznie ramionami, zaczynając intensywnie myśleć
nad odpowiedzią. Minęło kilka dłuższych chwil, w których dało się usłyszeć koty
walczące za oknem. – Nie wiem. W mojej rodzinie dużo jest lekarzy, więc chyba
samo się przyjęło? Predyspozycje do tego odziedziczyłem, więc sama nauka jak i
zapamiętanie tego wszystkiego nie było dla mnie wyzwaniem. Jestem tak w sumie
lekarzem... Bo jestem, bo kim miałbym zostać?
- Łał...
Powiem ci, że to nawet trochę smutne. Znaczy, cudownie, że pomagasz ludziom i
jesteś w tym dobry, ale wykonywać jakiś zawód, bo tak? Słabo...
- Można
przywyknąć. Nie każdy ma w życiu określony cel. Ja na tę chwilę nie mam
żadnego.
Nie wiem
dlaczego, ale poczułem jakieś zażenowanie. Przyznaję, że do Taemina pasuje
fryzjer, a do mnie lekarz. Jednak on sam wybrał swój zawód i już na pierwszy
rzut oka widać, że jest nim zafascynowany. A ja? Nie odczuwam jakiejś
niesamowitej satysfakcji z pomagania ludziom... Pytałem chłopaków, to
opowiadali jak to wspaniale dodaje im skrzydeł, czują się wartościowi,
potrzebni... Ja w głębi nie posiadałem takich emocji. Leczyłem, doradzałem,
diagnozowałem, operowałem, bo tak. Bo to było obecne od samego początku w mojej
rodzinie. Kim właściwie innym mógłbym się stać?
- Dobra,
zmieńmy temat, bo widzę, że mi tutaj odpływasz do swojej własnej krainy. –
mężczyzna pomachał przed moimi oczyma dłońmi, jakby chciał rozwiać namacalne
myśli.
- Sorry.
– uraczyłem go subtelnym uśmiechem, na co dostałem cukierkiem w tors.
- A
jakieś zainteresowania chociaż masz? Możnaby zacząć od tego i coś dalej
wymyślić.
- Dobre
pytanie. – zaśmiałem się pod nosem ze swojej własnej niedorzeczności i nudy,
jaką prezentowała moja osoba.
- Nie
no, dobra, dobra. Nie rób sobie ze mnie jaj, okej? – blondyn ukazał mi swój
szeroki uśmiech, po czym poprawił się na skraju materaca. – Kompletnie nic? Nie
uwierzę!
- No
naprawdę. Nie mam pasji, celów, marzeń. Nic. Żałosne, co?
- Nie...
Bardziej smutne, ale ja swoje wiem. Nikt nie żyje bez takich wartości! To
niemożliwe.
- W
sumie jakby na to tak spojrzeć, to chciałbym normalności. Jakoś odżyć? Głupie,
co?
-
Przestaniesz w końcu sam oceniać swoje słowa? – jego dłoń złapała mnie za włosy
tuż nad grzywką, podnosząc je lekko. – Czy może mam ci skręcić kark? – Lee
uśmiechnął się przeraźliwie słodko, po czym puścił moje kosmyki, wzdychając
cicho. – No i co ja mam z tobą zrobić?
-
Najlepiej nic? O, wiem, tabletki łyknij.
- Boże,
a ty znowu o nich! Rozumiesz, jakie są beznadziejne? To nie na moją głowę i
pamięć. Chyba, że stałbyś nade mną całymi dniami... O, wiem! Wiem! –
rozradowany klasnął w dłonie, włażąc bardziej na moje łóżko, usadawiając się
przodem do mnie. – Będę do ciebie codziennie przychodził!
- Co?!
To ja tu jestem poszkodowany, halo? Wprosisz się do mnie, żebym ja ci
przypominał o tabletkach? Słyszysz jak niedorzecznie to brzmi? – mówiłem tonem
pretensjonalnym, a także zaskoczonym, przez co był bardziej piskliwy.
- No
halo przecież ci pomogę? No chyba, że masz sztab ludzi do tego, żeby ci
pomagali, podczas gdy masz złamane żebra i jedną nogę, obite ręce i w ogóle
jesteś jak flak. Masz? Nie? No właśnie. – sam sobie odpowiedział, krzyżując
ręce na klatce piersiowej. – Plasterek Taemin jest najlepszy na rany, pamiętaj!
– uniósł palec, a ja parsknąłem cicho, mając zamkniętą buzię.
- Co?
Jeśli już masz być plastrem, to woskowym. Torturujesz ludzi.
- Nie... – mruknął oburzony i odruchowo
uderzył pięścią w moje żebra, na co syknąłem. – Ups... Wybacz, zapomniałem...
- No
pewnie, przychodzisz do chorego i zapominasz? Nie dziwię się teraz, dlaczego
tabletki na anemię idą w zapomnienie.
- Ha,
ha. – przewrócił gałkami ocznymi, patrząc się na mnie z politowaniem.
Mój puls
znacznie przyspieszył, bo nie miałem pewności, czy nie żartuje. No bo proszę...
Wpadać do mnie codziennie? Już to widzę. Nie wytrzymamy ze sobą tyle czasu, to
po pierwsze, a po drugie wolę już siedzieć sam, niż wpuszczać kogoś do swojego
królestwa. Chcę mieć spokój, a Taemin na pewno nie jest jego symbolem. Muszę
skompletować myśli i zacząć coś robić w kierunku zmiany samego siebie. Jego
obecność wszystko mi tylko utrudni. Poza tym, wątpię żeby mówił poważnie. Muszę
to po prostu zignorować. Teraz jest okej, ale jak wrócę, wszystko wskoczy na
poprzednie tory.
-
Milczenie oznacza zgodę, więc postanowione! – na jego słowa jedynie
westchnąłem, natomiast on zeskoczył na ziemię, zaczynając sobie krążyć od
jednego kąta sali, do drugiego. – Co lubisz jeść? W takim stanie wątpię, że coś
sobie dobrego ugotujesz, a ja się czuję zobowiązany, żeby ci jakoś pomóc.
-
Naleśniki z czekoladą. – zaśmiałem się, mówiąc pierwsze lepsze danie, którego
nigdy nie miałem w ustach. Taemin u mnie, a do tego gotujący? Pierwsze o co
spytał, to co chcę zjeść? Musi mieć niezły ubaw z aktualnej sytuacji. – A do tego jakieś owoce. – dodałem, nie
traktując go na poważnie.
- I co
się śmiejesz?! Myślisz, że nie umiem zrobić naleśników? Na takiego ci wyglądam?
– podszedł do mnie, naciskając palcem na czubek mojego nosa. – Zobaczysz, będziesz
wspominał moje naleśniczki do końca życia!
- Tak,
tak...
- No
tak! Zobaczysz złośliwcu, będziesz mnie przepraszał na kolanach.
- Z
gipsem na lewej nodze z pewnością, to będzie pierwsze co zrobię.
Lee
podszedł do mnie i podnosząc mniejszą poduchę, którą wcześniejszego dnia
przyniósł mi pod głowę, rzucił nią prosto w moją twarz, mówiąc, że jestem głupi
i pożałuję. Ten facet wiedział jak poprawić mi humor swoim charakterkiem. Na
ogół mnie irytuje, ale od wypadku jest naprawdę znośny. Nie wiem czy to magia
tego miejsca, czy po prostu coś mu albo mi przestawiło się w głowach i jesteśmy
w stanie mówić wspólnym językiem. Spoglądając na niego i to jak się
podekscytował, potraktowałem jego słowa jako żart, w pewnym stopniu niwelujący
jego poczucie winy, że tamtego dnia miałem wypadek.
~ 2 민~
Spędziłem
w szpitalu szmat czasu, zanim odważyli się wypisać mnie do domu. Rodzice na
całe szczęście nie mieli w planach odwiedzin, dlatego mogłem się jako tako
zregenerować, w nocy oglądając kabaret w postaci Lee. Zarzuciłem swój plecak na
grzbiet, dopinając po chwili granatową sportową bluzę. Złapałem za kule, po
chwili starając się podnieść. Nie cierpiałem tego robić, bo wszystko mnie rwało
i miałem wrażenie, że skóra co chwilę pęka w najróżniejszych miejscach. W żółwim
tempie zbliżałem się do wyjścia z budynku, dostając nawet lekkiej zadyszki. Nie
spodziewałem się, że tak szybko da się stracić kondycję do normalnego
funkcjonowania. To przerażające...
Z
uśmiechem odetchnąłem świeżym powietrzem, unosząc głowę w kierunku słońca.
Przymknąłem powieki, czując jak jesienne powietrze otula mnie swoją
temperaturą. Jest po prostu idealna. Jak wrócę, będę musiał przygotować sobie
jakąś kurtkę, bo Taemin nie pomyślał o tym, żeby mi jakąś przynieść. Cóż, gdyby
nie on, nie miałbym nawet bluzy. A do rodziców nawet nie miałem i nie znałem
numeru, więc mogłem jedynie liczyć na siebie... No i jego. Wsiadłem do
taksówki, która podwiozła mnie pod samiutki dom.
Czułem
się tak, jakbym pierwszy raz jechał do nowego mieszkania. Cóż, może i nie
minęło wiele czasu, ale wystarczająco dużo, bym nieco sobie wszystko poukładał.
Nadal nie wiem co mam zrobić, ale w sumie nie będę mieć chwili, by o tym
myśleć. Dostałem parę dni wolnego, ale później mam wrócić i chociaż diagnozować
pacjentów, bo mamy braki kadrowe i nie starczy pracowników, żeby ogarnąć moje
zaległości. Rozumiałem też, że ludzie każdego dnia mają problemy z nogami,
dlatego nie chciałem zostawiać ich na lodzie. Kiedy wszedłem do mieszkania, od
razu złapałem kolejno za wszystkie klamki okien, otwierając je szeroko.
Myślałem, że z tej duchoty padnę na ziemię. Zerknąłem na lodówkę i ciężko
westchnąłem, zdając sobie sprawę, że przecież nie mam żadnych zakupów. Stać by
mnie było na tymczasową pomoc, ale nie chciałem nikogo widzieć w domu.
Klapnąłem
sobie na kanapę, odkładając na bok kule. Położyłem ręce na szczycie oparcia,
spoczywając na nim również głową. Powiedziałbym, że jak miło jest wrócić do
domu, ale w sumie po co? Nie mam co tutaj robić. Pewnie włączę telewizor i tyle
będzie z moich ambitnych planów zadbania o siebie. Potem może posprzątam. Nie
żebym miał syf, ale warstwa kurzu z pewnością zebrała się na zewnętrznych
powierzchniach. Dziwiłem się, że śmieci nie ożyły i same nie wydostały się z
kosza, którego przecież nie wymieniałem przed wypadkiem. Ciekaw jestem, czy
gdybym nie wpadł po uszy przez hyunga, czy teraz siedziałbym sobie tutaj z
kimś? Dzielił się pasjami, zainteresowaniami... Nie był sam. Mimo wszystko taki
stan rzeczy mi nie przeszkadzał, ale sam nie wiem czemu zacząłem myśleć, jakby
to wszystko wyglądało. Mieć normalne życie, jak inni zwykli ludzie, którzy
cieszą się z tego co mają. Jak widzę kolegów w pracy, którzy wyczekują
weekendu, żeby iść do miasta, mam ochotę się z nimi przejść i poczuć się choć
chwilę jak w gimnazjum. Kiedy mam już powiedzieć, że może wpadnę, coś się we
mnie blokuje i wybieram lenistwo. Wracam do domu, zapominając, że gdzieś tam na
mieście mogłem się doskonale bawić i być może bardziej się ożywić.
Chociażby
taki Taemin, uciekał przed tym ochroniarzem, w gruncie rzeczy dobrze się bawiąc
i korzystając z życia. Ja czuję się w środku pusty, jak jakaś stara osoba,
która jest już zmęczona życiem i tylko czeka na odejście. Ja czekam, ale sam
nie wiem na co. Niczego nie oczekuję, nie stawiam dalszych kroków w znalezieniu
czegoś, co byłoby w stanie mnie zainteresować. Jestem wewnętrznie totalnie bez
życia, funkcjonując tak, by mieć co jeść, gdzie spać i mieć pieniądze.
Doskonale wiem, że powinienem wziąć się w garść, ale nie potrafiłem znaleźć w
sobie resztek motywacji, które byłyby w stanie pchnąć mnie w wir codzienności.
Pokręciłem
głową, którą po chwili zadarłem do tyłu, by móc swobodnie odetchnąć bez
ściskania płuc, które dopiero powoli dochodziły do siebie. Cóż, trzeba się
wziąć do roboty, nie? Samo się nie posprząta, ani się nie kupi. Choć z tym
drugim będę miał niezły kłopot... Westchnąłem, po czym podniosłem się z
siedzenia, by pójść po rzeczy do sprzątania. Kiedy pokracznie czyściłem
ostatnią z szafek, usłyszałem jak ktoś puka w drzwi wejściowe. Z niechęcią
zacząłem tam dreptać, po czym stanąłem jak wryty.
- Co się
gapisz? Przepuść mnie, robimy naleśniki.
Taemin
odsunął mnie na bok, przedzierając się do mojego mieszkania z siatkami w
rękach. Nie mogłem się nadziwić, że poważnie postanowił tutaj przyjść i jeszcze
spełnić swoje słowa o gotowaniu, w które nie uwierzyłem. On natomiast zaśmiał
się, gdy bez słowa wpatrywałem się w niego, nie mogąc dojść do siebie po takim
szoku. Co on tu do cholery robi? Chciałbym odpocząć trochę w samotności, już
dość ludzi miałem w szpitalu... Powinienem go wywalić, a on szanować czyjąś
prywatność! Chociaż nie mam też co jeść... Zawsze mogę sobie zamówić, nie?
- Wiem,
że masz tę nogę w gipsie, ale chodź tu. Będziesz mi pomagał, nie ma lenienia
się! Halo, Minho?
Blondyn
pomachał mi przed oczami i pociągnął za sobą, a ja zastanawiałem się, dlaczego
nie byłem w stanie wywalić go za drzwi.
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Teamin wpada do Minho, w zasadzie to Minho wyczekuje tych wizyt kabaretowych ;) może teraz odżyje...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńbardzo miło ze strony Teamina, że odwiedza Minho w szpitalu, przynajmniej nie gnuśnieje sam w tym szpitalu, a nawet wyczekuje tych odwiedzin..
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga