Uchyliłem
z niesmakiem ciężkie powieki, które były czymś sklejone. Wszystko mnie raziło
jak szalone, przez co jakiś czas dochodziłem do jakiegokolwiek pola widzenia,
które mogłem dość wyraźnie wyostrzyć. Wtedy zorientowałem się, że coś leży na
mojej twarzy poniżej oczu. Od razu się obudziłem, odczuwając ogromny ból w
klatce piersiowej, na skroni, ustach oraz w nogach. Co się do cholery stało...
Chciałem podnieść rękę, by ściągnąć to cholerstwo z buzi, jednak nie było to
wcale takie łatwe. Moje ramiona okazały się ciężkie niczym ołów, więc jedyne do
czego byłem zdolny, to poruszenie palcami. Oddychałem dość płytko, odnosząc
wrażenie, że ktoś wagi sumo przesiaduje sobie na moim torsie. Przekręciłem
odrobinę głowę, zerkając sobie na maszynę, która rytmicznie wydawała z siebie
dźwięki. Czy to jest szpital? Jestem w nim, tak? Tylko dlaczego...
Po
jakimś czasie wokół mnie zebrała się grupka personelu oraz moi rodzice? Oh,
świetnie. Tego to bym sobie nie życzył nawet przy grobie! Może nie byłem jakiś
super rześki, ale docierały do mnie ogólne słowa, które mówiły, że mój stan się
nareszcie zaczyna stabilizować. Że musiałem być w śpiączce, żeby moje płuca
zdążyły się choć trochę zregenerować, a organizm mógł odpoczywać bez
przeciążania. No, złamane żebra i obite płuca mówią wiele, skąd powstaje ten
piekielny ból i trudność z oddychaniem. Ale co dalej? Mam wszystkie części
ciała? Od pasa w dół mało czuję... Zacząłem się denerwować, więc coś mruknąłem
pod nosem, co miało oznaczać, żeby ściągnęli mi tę cholerną maskę z twarzy.
Chciałem wziąć większy wdech, kiedy pozbyli się tego cholerstwa, lecz od razu
tego pożałowałem. Zakuło mnie w klatce, aż kaszlnąłem.
-
Spokojnie panie Choi. Poza wstrząśnieniem mózgu i złamanymi paroma żebrami oraz
obitymi płucami, nic panu nie jest. Proszę odpoczywać i się nie przemęczać.
Żartuje
sobie ten doktorek? Nie przemęczać? Dobry żart. Ale to by znaczyło, że mam
trochę wolnego od pracy, bo tym razem to ja jestem pacjentem. Powoli docierały
do mnie wspomnienia z tamtego wieczoru, kiedy pokłóciłem się z Taeminem. No, nie
było fajnie, ale byłem idiotą. Jak mniemam, prawie żem się zabił, bo nie
opanowałem uczuć jak jakiś szczyl. Naprawdę muszę się za siebie wziąć, kiedy
tylko będę w stanie wyjść stąd o własnych siłach. To na serio mógł być mój
koniec... Nie raz w przeszłości przechodziły mnie myśli, czy tak nie byłoby
lepiej, ale nigdy nie posunąłem się nawet do próby samobójczej. Teraz nie było
inaczej. Z moją psychiką jest źle, ale nie zrobiłbym tego celowo. Muszę się
naprawdę zacząć pilnować i prostować swoje życie, bo patrzeć na takiego
żałosnego Choia nie jest fajnie ani mi, ani pacjentom, ani innym ludziom.
Jakby
nie było, wylądowałem tu z własnej winy, bo dałem się nerwom. Mimo, że
powinienem przeprosić Taemina i zdaję sobie z tego doskonale sprawę, czuję, że
nie przejdzie mi to przez gardło. Ten człowiek igrał sobie ze mną, skacząc po
emocjach, jak po jakimś interaktywnym parkiecie. Kultura nakazywała zawrzeć
rozejm, ale w moim sercu było coś, co nie mogło przełknąć własnej dumy. Przeproszenie
wiązało się z przyznaniem do tego, że chcę, aby było dobrze. A w sumie nie mam
pojęcia, czego teraz od siebie oczekuję. Jestem jakoś wyprany emocjonalnie,
skoro nawet nie przejmuję się zbytnio, że byłem krok od śmierci. Skupiałem się
jedynie na tym, że strasznie boli mnie głowa i jest mi niedobrze. Eh...
Podziękuję temu blondynowi jak tylko go zobaczę, za przepiękny stan. Tak, wiem,
to moja wina, ale na pewno nie omieszkam mu zaznaczyć okoliczności wypadku. I
ciekaw jestem skąd rodzice wiedzieli, że jestem w szpitalu? Nie rozpoznaję go,
także to nie żaden z tych, w których pracowali. W telefonie również mam tylko
trzy numery. Dwóch znajomych z pracy i nie wiem czemu, Taemina. Właśnie... Po
cholerę go zapisałem? Może po to, że jak do mnie będzie wydzwaniał, nigdy nie
odbiorę tego telefonu w nieświadomości, że ten numer należy do niego. Lepiej
mieć już wklepane imię, niż sobie robić takie niemiłe niespodzianki, nie?
Przynajmniej ten system mi odpowiadał i tak powinno zostać.
Skoro ja
leżę tu i minął jakiś czas... A z mojego telefonu mogli się tylko dodzwonić na
te trzy numery – to te osoby wiedzą o moim wypadku? Rozejrzałem się jeszcze raz
po sali widząc gdzieś w rogu plotkujących rodziców i lekarzy, ale nigdzie
jasnej czupryny. No i dobrze, nie wyobrażam sobie teraz patrzeć na jego twarz.
Muszę odpoczywać... By potem znowu prowadzić swoje nudne, jednostajne życie. Bo
jestem niedojrzałym tchórzem. I taka jest prawda. Dobrze mi tak właściwie.
Należało mi się.
Zamknąłem
oczy, nie wiedząc nawet kiedy totalnie odpłynąłem. Przebudziłem się dopiero po
jakiejś drugiej w nocy, czując się nieco lepiej niż wcześniej. Nie wiem czy
leki zaczęły działać czy to po prostu magia nocy, ale na poważnie było mi lżej
z oddychaniem. Czułem, jakby coś się we mnie wgapiało, więc niechętnie i nieco
ze schizami, odwróciłem głowę w stronę okna. Prawie, że podskoczyłem, kiedy
zobaczyłem tam znajomą mi postać.
- Czy
ciebie do reszty popieprzyło?! – szepnąłem zdenerwowany, czując jak krew
szybciej przepływa przez swoją sieć. Nikt tak jak Lee nie potrafił przyspieszyć
mojego pulsu w ułamek sekundy. I nie, nie w pozytywnym znaczeniu.
- Jezu,
Minho, wreszcie się obudziłeś. Wiesz, jak się bałem? – usłyszałem jak mówi
jeszcze ciszej ode mnie, wpatrując się w moje tęczówki.
- Co ty
tu w ogóle robisz? I to o drugiej w nocy?! Kto cię tu wpuścił?
- Shh! –
zatkał mi dłonią usta, na co warknąłem i potrząsnąłem łepetyną na tyle, ile
byłem w stanie.
- Bierz
tę łapę kuźwa!
- Cicho
Minho. Bo mnie przyłapią. Wiesz jak mi serce nawala?!
- To po
kiego tu przylazłeś, kiedy ci zabraniają?!
- No
co?! Nie jestem z rodziny, więc nikt mnie tu nie chciał wpuścić. Musiałem sam
sobie znaleźć jakieś przejście, bo nie wytrzymałbym nieświadomości jak się
czujesz.
- A co
ja cię tak nagle interesuję?
- Cicho!
Teraz ja mówię. – spojrzał na mnie jak ojciec na swoje dziecko, które nie
dostosowało się do nakazu. Nie wiem czemu, ale autentycznie zamilkłem. – Wiesz
jak się wystraszyłem, gdy dostałem telefon, że miałeś wypadek?! Jeszcze jak cię
wywozili z Sali, to miałeś jakieś tampony w nosie no. Naprawdę się
wystraszyłem.
-
Tampony w nosie... – zaśmiałem się, wyobrażając sobie jak musiałem żałośnie
wyglądać, a Lee był śmiertelnie poważny w tamtej chwili. Od razu jęknąłem pod
nosem, czując nieprzyjemnie przeszywający ból.
- To nie
było śmieszne Minho. Wiesz jak się bałem, że się nie obudzisz? Ale na szczęście
minął tydzień i mogę odetchnąć, że nie wpędziłem cię do grobu. – przyłożył dłoń
do klatki piersiowej, tuż przy sercu.
Nie
sądziłem, że mógłby się tak zestresować. To chyba normalna reakcja u ludzi,
prawda? Tylko ja jestem wypłukany z jakiejś empatii i zmartwień, dlatego mnie
to zawsze będzie dziwić i wzbudzać we mnie nieufność w czystość intencji. Miałem
go stąd wyrzucić, bo byłem trochę zły, jednak widząc szczere przejęcie, jakoś
przestałem się gniewać.
- Było
czy nie, żyję i mam się... W miarę dobrze.
- Już
sobie wyobrażałem najczarniejsze scenariusze, więc naprawdę uff... Dobrze
widzieć cztery kończyny na swoim miejscu.
- W
sumie masz rację. Jak się wcześniej obudziłem, to nie czułem za bardzo ciała
poniżej pasa i się wystraszyłem, że może musieli mi amputować nogi, bo były tak
poharatane przez wypadek...
- Weź
tak nawet nie mów. – chłopak wzdrygnął się na moje słowa i zaczął grzebać w
plecaku. Wokół panowała cisza, a my cały czas mówiliśmy dość cicho. –
Przyniosłem ci coś. To pewnie nie wynagrodzi tego, jak cię zdenerwowałem, ale
chciałem cię przeprosić i dać ci to osobiście. Wiem, przesadziłem. – spojrzałem
na niego zaskoczony, zupełnie jakbym się przesłyszał.
Lee i
przeprosiny? I to naprawdę bez żadnych podtekstów i ukrytych znaczeń? Łał...
Nie tego się spodziewałem w środku nocy, w ciemnej sali szpitalnej. Wyciągnął z
plecaka paczuszkę, w której prawdopodobnie znajdowały się jakieś słodycze, bo
przypominało to opakowanie miętówek. A może krówek? Sam nie wiem.
- Nie
jesteś na żadnej diecie nie? – zerknął na mnie uważnie, podsuwając do rąk
prezent.
- Wiesz,
mam ponoć złamane żebra i obite płuca, więc trochę ciężko mi poruszyć nawet
dłonią. Ale dzięki, potem to może jakoś ruszę.
- Nie
chcesz spróbować? – przysunął się uradowany bliżej mnie, kiwając brwiami – Czy
może Choi powstydziłby się wzięcia słodyczy z rąk takiego Taemina?
- Ty mi
powinieneś płacić za to, że możesz przebywać w tym samym pomieszczeniu, po tym
co mi zrobiłeś. Więc myślę, że wstyd jedynie mógłby pojawić się u ciebie. –
uniosłem brew, by przyjrzeć sie jego reakcji.
-
Zapłaciłem już za cuksy, więc nie marudź. Myślę, że będziesz tu sam jak palec,
więc nie wymyślaj problemów. – kąciki jego ust uniosły się nieco do góry, co
nadawało mu nad wyraz uroczego wyglądu.
- Daj mi
w końcu jednego, a nie się lenisz. – uśmiechnąłem się tak, że pokazywałem mu zęby.
Sam nie wiem dlaczego mam taki dobry humor, ale wiem, że nie chcę tego teraz
psuć. Niedawno wyrwałem się z objęć śmierci, więc miło dla odmiany przeżyć coś
odmiennego, łagodnego, pozytywnego. Mężczyzna chwilę się zawahał, na co moja
druga brew poszła na spotkanie z drugą – No co jest? Wstydzisz się mnie
nakarmić?
- Chyba
kpisz. – fuknął, wracając do żywych – Masz! – powiedział, jakbym coś mu
autentycznie zrobił i wepchnął mi krówkę do ust, nie patrząc czy je otworzyłem,
czy nie. Widząc moją minę, zaśmiał się, a wyraz jego twarzy spogodniał. – No
jedz.
- No
przecież jem. – mruknąłem, kiedy przytrzymałem zębami słodycz, by potem
zniknęła w moich ustach.
Trzeba
przyznać, że wybrał naprawdę dobre krówki. Lubiłem bardziej te kruche, więc
idealnie wstrzelił się w mój gust. Nie ma to jak siedzieć z Lee w szpitalu, o
2:30, kto by na to patrzył? Poczułem się jak nastolatek, który łamie zakazy i
do tego strasznie się z tego cieszy, bo w końcu coś się dzieje w jego nudnym
życiu. Zlustrowałem twarz blondyna, bo naprawdę nie mogłem się nadziwić, jak
łagodnie potrafi wyglądać, kiedy nie pluje jadem na lewo i prawo. Dzisiaj chyba
żaden z nas nie miał siły na jakieś słowne przepychanki. Potem to pewnie
zniknie, ale jest to miła odmiana, kiedy nie skaczemy sobie do gardeł. Ja
również zapewne nie wytrzymam tego dłużej, bo coś mnie w nim zirytuje, ale tam.
Teraz nie chce mi się o tym myśleć. Nie przyszedł by się kłócić, a ja nie mam
na to sił.
- Skąd w
ogóle wiesz, że tutaj jestem?
-
Właśnie. Dlaczego masz zapisany tylko mój numer telefonu?
- Nie
tylko twój, bo mam jeszcze dwa inne. – wzruszyłem ramionami, jakby ta
informacja była najnormalniejszą w świecie.
- No
dobrze... Chodzi mi o to, dlaczego nie masz tam rodziców? Zadzwonili do mnie,
bo byłem pierwszy w historii połączeń. Logiczne, nie?
- Ah, no
tak... Ale dałeś im znać. Widziałem ich dzisiaj na sali. Kiedy się
przebudziłem, nie podeszli bliżej, żeby chociaż spytać się o moje samopoczucie.
Szkoda gadać.
- W
sumie to... Człowiek po wypadku zawsze się beznadziejnie czuje, nie? – Lee
spojrzał na mnie pytająco, co by znaczyło, że nigdy nie był w takiej sytuacji.
- Różnie
bywa. Tak czy siak, nie chcę o nich gadać. Mam nadzieję, że nie przyjdą.
Bierzesz tabletki?
- Co?!
Jestem w szpitalu u znajomego, halo? Kto by myślał o tabletkach, kiedy przez
wiele dni ważyły się jego losy?
- To cię
nie tłumaczy... – westchnąłem, przymykając na chwilę powieki – Naprawdę chcesz
tej operacji? Bo na moje oko robisz wszystko, żeby ją odwlec. Boisz się jej?
Każdy się czasem boi przed zabiegiem.
- Nie
no... Nie tyle się boję, co naprawdę nie przywiązuję wagi do tych tabletek.
Kiedy mija dzień, dopiero się reflektuję, że miałem to cholerstwo wziąć. A ty?
Czemu w ogóle doszło do tego wypadku? – na jego pytanie wzruszyłem ramionami.
-
Wkurzony byłem i tyle. Chwila nieuwagi i tragedia gotowa. Choć tutaj obyło się
bez niej. Z tego co podsłuchałem, wjechałem w drzewo. Sam niewiele pamiętam.
-
Matko... Dobrze, że wszystko wporządku. Nie wybaczyłbym sobie tego chyba. –
pokiwał głową na potwierdzenie swoich słów.
- Wiesz
co jest najdziwniejsze? – sam nie wiem czemu, miałem po prostu ochotę
zwyczajnie z nim porozmawiać.
- Hmm? –
Lee spojrzał na mnie, pakując do swoich ust jedną krówkę.
- Jakoś
nie dociera to do mnie. Wiem, że byłem o włos od śmierci, ale i tak nie umiem
tego zakodować w świadomości.
- Aaa,
znam to uczucie. Tego może lepiej nie kodować? – poruszył dłońmi w geście
niewiadomej, po czym zadarł nogi na szczebelki krzesła. Dłonie położył koło
swoich ud, na kawałku obicia. – Nie ma co tego roztrząsać. Wyzdrowiejesz i to
pójdzie w zapomnienie.
- Na to
właśnie liczę.
Pomiędzy
nami nastała cisza. O dziwo nie była krępująca czy stresująca. Ja wewnętrznie
dziwiłem się, że po raz pierwszy w życiu prowadziłem z nim spokojną, ludzką
rozmowę, a on? Nie mam pojęcia o czym myślał, ale na pewno nieźle go to
pochłonęło. Słyszałem powolne tykanie zegara, więc nawet nie wiem kiedy, zaczęło
mnie mulić. Przymknąłem na chwilę powieki, by oczy mogły odpocząć od wysilania
ich w ciemnościach, po czym udałem się grzecznie do krainy snów. Moje ciało
zażądało swojej dawki odpoczynku, więc nie mogłem z nim dyskutować.
Uuuu, podoba mi się ;) Czekam na więcej.
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńoch zastanawiam się jak Teamin przełknął nie zauważony, całe szczęście nic poważnego się nie stało, no i mamy miłą spokojną rozmowe...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńTeamin yo chyba posiada jakieś zdolności ninja, że tak przemknął niepostrzeżenie w tym szpitalu do sali w której leży Minho... nic złego na szczęście się nie stało, no i jest miła i spokojna rozmowa między nimi po raz pierwszy...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga